Przydarzyło mi się wolne w środku tygodnia, więc postanowiłem zobaczyć co dzieje się w moim lesie. Nie będę ukrywał, że mojemu porannemu wymarszowi towarzyszyły wymówki idącej do pracy żony, że „kto to widział”, „jak tak można”, „niema sprawiedliwości” itp. Poranek był rześki, na łąkach powitały mnie poranne mgiełki i towarzyszące im rosy. Sam skraj lasu poskąpił mi jakichkolwiek grzybów, ale jeszcze miałem świeżo w pamięci utyskiwanie żony kiedy znalazłem dwa spore
ceglaki – nieczęste w moich okolicach. Gdy wkładałem je do koszyka leśne licho szeptało mi radośnie do ucha szekspirowskie: „Niech ryczy z bólu ranny łoś, Zwierz zdrów przebiega knieję. Ktoś nie śpi, żeby spaś mógł ktoś, To są zwyczajne dzieje”. (To na pewno licho bo ja sam nigdy nie jestem tak złośliwy) Jak na złość knieja postanowiła wystawić na próbę moją cierpliwość i sporo czasu dwa ceglusie stanowiły całość koszykowego wkładu, co z jednej strony raniło moją dumę, z drugiej zaś dogadzało lenistwu. Wiele miejsc, które uważałem za pewne okazywało się grzybowymi pustyniami, ale udawało się coś niecoś znajdować w miejscach przypadkowych. Chodziłem to tu, to tam i sam nie wiem kiedy w koszyku najpierw zaczęło robić się ciasno a później całkiem brakować miejsca i trzeba było szukać ratunku w siatce. Trzon zbioru stanowiły jak zwykle
podgrzybki z domieszką
kozaków (
babki i różnobarwne) i
maślaków pstrych. Oprócz wspomnianych dwóch
borowików ceglastoporych trafiło mi się też pięć
prawdziwków, które już wyraźnie są w odwrocie. Widziałem też sporo sitek i
opieniek (nie zbieram). Dzień przepiękny a spotkanie ze słonką przypadkiem wypłoszoną spośród paproci stanowi jeszcze jeden powód do radości. Pozdrawiam grzybochodźców.