Nie tak to miało wyglądać. Zaplanowałam leniwe przedpołudnie, może jakieś zakupy bo w południe miałam wizytę. A tu 6.03 i pytanie "jedziemy do lasu?" I zdziwicie się ale odpowiedziałam "taaak" 😃 Pod lasem zero samochodów, ale przezornie, bo w końcu przez weekend tłumy się przewaliły, wzięliśmy 2 mniejsze kosze. Na początku długo długo nic a później postanowiłam zboczyć nieco od swojej utartej drogi przez buczyny i oczy zrobiły mi się jak spodki. Znalazłam przepiękne okazy prawych, dorodne, na grubych nogach, takie kilkunastocentymetrowe poukrywane w gałęziach i zdrowe. Z radości zapomniałam o fotkach. Otrzeźwiałam gdy na praktycznie odkrytym i zadeptanym miejscu znalazłam
prawdziwka o kapeluszu wielkości patelni. Po wykonaniu obowiązkowych podskoków i potoku słów...
różnych zrobiłam mu zdjęcie. W naturze wyglądał jednak lepiej. Ale robiłam telefonem. Ponieważ czasu mieliśmy mniej niż zwykle ograniczyliśmy obszar grzybobrania. Ale i tak, biorąc pod uwagę, że jest poniedziałek, było szaleństwo. Ograniczyliśmy się do miejscówek i plon jest następujący: 62 prawe (małych zaledwie kilka o to one miały lokatorów w nogach), 9
kozaków czerwonych i 103
podgrzybki, pół na pół brunatne i
czarne łebki. Pogoda przepiękna, pojedyncze osoby w lesie. Cuuuuuuudowny dzień. Jaki wniosek: grzybiarz nie może mieć planów bo zawsze przegrają z lasem. Pozdrawiam niestrudzonych 😃