Witam. Dzisiaj po obiedzie, około 14 wybrałem się na rekonesans. Chciałem sprawdzić czy weekendowy deszcz zrobił swoją robotę. I zrobił. Od razu po wejściu do lasu napotkałem na rodzinę pięknych, młodych
podgrzybków co tylko wywołało uśmiech na mojej facjacie. Idę dalej i tak co chwilę ukłon z mojej strony do różnych "typów" w brązowych kapeluszach czających się podejrzliwie w trawie, jagodzinach i mchu. W ciągu 30 min. uzbierało się ich dobre 40 szt. Uśmiech na moim "fejsie" stawał się coraz szerszy, niczym dziecka bawiącego się brzytwą;) i nagle.... Maszyna stanęła.... Idę, idę i nic. Mija kolejne 20 40 min. i dalej nic. Coraz częściej w moich ustach zaczynają gościć słowa których z szacunku dla obecnej tutaj Grzybowej Braci nie przytoczę. W tym poirytowanym stanie nagle poczułem, że "coś" tylko chrupnęło pod moim butem. To był
prawdziwek. No właśnie... był. W tym momencie byłem już tak zły, że zaczynałem coraz poważniej zastanawiać się nad popełnieniem seppuku moim kozikiem;). Nie odważyłem się. Kilka głębokich oddechów. Wyostrzam wzrok i... są!!! Ha ha!!!! 10
prawdziwków na dębowej polance. Same dorodne i zdrowe. Ha ha... "Pendolino" ruszyło. Później było już tylko lepiej. Suma - 82 szt. W przeciągu niespełna 3 godz. W tym 72
podgrzybki i 10
prawdziwków. Wszystko zdrowe. Około conajmniej 10 szt.
podgrzybka, którego nie licze, zostało w lesie przez wzgląd na lokatorów. Pozdrawiam. Adam. P. S. do Tazok.
Maćku w nawiązaniu do Twojego ostatniego wpisu pod moim doniesieniem, dotyczącego lasów przy "Wiślance" odpowiadam, że to właśnie moje standardowe miejsce działań. Pozdrawiam i zapraszam.