Po takich krajowych doniesieniach nie da rady usiedzieć na tyłku w domu, bo mnie aż nosi, żeby donieść coś równie miłego z mojej okolicy, więc kolejny popołudniowy rekonesans w stałych miejscówkach zaliczony. W wysokim lesie sosnowym o podłożu mchowo-borówkowym ogólnie słabo – trafiają się pojedyncze sztuki
podgrzybka brunatnego, ale trza się po pierwsze porządnie nabiegać, a po drugie dużo naschylać, żeby wyciągnąć coś bez robala. Nieco inna sytuacja w miejscach bardziej krzaczastych, gdzie normalnym ludziom po przejściu kilkunastu metrów przechodzi ochota na dalsze penetrowanie matki natury na czworaka i bliskie spotkania z pająkami. Tam dużo ciemniej i wilgotniej, więc i młodego, zdrowego
podgrzybka więcej. Osobiście przyznaję, iż należę do tych mniej normalnych, więc trochę naciachałam, jednak zaawansowany brzuchostan skutecznie wygonił mnie w miejsca bardziej sprzyjające wyprostowanym plecom;) Po drodze trafiały się jeszcze
zajączki (o dziwo niektóre nawet zdrowe), jeden duży borowiasty (uwieczniony jedynie na zdjęciu, bo zostało z niego tylko sito), sporo
gołąbków czerwonych, białych i żółtych, no i standardowo mnóstwo pięknych goryczusów. Spacer rewelacja, choć zdecydowanie za gorąco. Szkoda, że zapowiadają upały, bo znowu las zamieni się w wióry. Może zna ktoś jakiś rytuał sprowadzający deszcz??? Z przyjemnością odprawię, ażeby sytuacja naszych okolic uległa poprawie :) Pozdrawiam, darz grzyb!!!