Kanie! Wszędzie
Kanie… A dokładniej
czubajki gwiaździste i
czubajki kanie (nauczyłem się rozróżniać!). Ale uwaga: w ilości znalezionych grzybów napisałem 30/godz. – i to jest prawda, ale jak wiemy z historii i bieżących wydarzeń, prawdy są różne. Tak więc ta druga prawda jest taka, że ja z góry założyłem, że w tym lesie i o tej porze mogę najwyżej znaleźć właśnie
Kanie, więc od razu pobiegłem w trzy znane mi miejsca. No i owe trzy miejsca obrodziły jak nigdy dotąd. Żadnych innych godnych uwagi grzybów po drodze nie widziałem, więc ktoś nastawiony na
borowikowate, wyszedłby z tego lasu z rezultatem 0/godz. Mogłyby być jeszcze
maślaki w młodnikach sosnowych, ale nie chciało mi się na czworakach z tymi
kaniami pełzać. Ogólnie trzeba przyznać, że w lesie jest dużo różnych grzybów: są różne gołąbki, są
opieńki i wiele innych, których nazw w życiu się nie nauczę. Mało
muchomorów.
A moją życiową porażką mykologiczną jest to, że nie mogę znaleźć w lesie
zimówek!
Zimówki widziałem raz w życiu – rosły w Łodzi na zmurszałym pieńku przy ul. Składowej, na wprost budynku Wydziału Studiów Międzynarodowych UŁ, w połowie stycznia 2012 r.
Taka sobie myśl: spojrzałem do książkowych wydań atlasów grzybów, a tam wszędzie napisane jest, że
Kanie występują do października. A tu mamy prawie koniec listopada i prawdziwy wysyp! Trzeba będzie erraty pisać;)
A na zdjęciu
kania, która gdyby wyrosła, byłaby królową listopada.