W lesie mokro, zielono, pachnie grzybami ale co z tego. Po 2 km pierwszy prawy młodziutki, za 500 m kolejny i tyle. Żadnych usiatków,
kozaków,
podgrzybków,
kurek. Mnóstwo
gołąbków i pierwszy
muchomor czerwony. Wyprawę uratowały dwa
siedzunie hura, znalezione prawie przy wyjściu z lasu. Myślałam że będzie tragedia ale
siedzuń to dla mnie najlepszy grzyb. Z cebulką i jajkiem mniam. Z lasu wygonił nas nie brak grzybów a wszechobecny dźwięk pił 😭 Moja miejscówka prawdziwkowa zasypana ściętymi drzewami a ostatni Mohikanin świerkowy jest tylko wspomnieniem. Jestem załamana. Wiem że to nie miejsce
ale czy ktoś może powstrzymać ogromną dewastację lasów. Ja rozumiem ściąć drzewo, ale po takiej wycince nie ma podłoża. Wszystko zryte i skopane, zasypane gałęziami, które będą leżeć przez następne 5 lat. Wyć się chce. Wyprawa do jakiegokolwiek lasu to sport ekstremalny, wszędzie można skręcić nogę bo nie ma lasu bez leżących gałęzi i dołów w ziemi. Patrząc na swoje lasy obawiam się że w przyszłym roku nie będzie gdzie chodzić. Tyle drzew co przez ostatnie 5 lat nie wycięto przez całe moje grzybiarskie życie. Tym smutnym akcentem kończę. Pozdrawiam.