W lesie cicho i spokojnie. Grzybów brak.
Pierwszy w tym roku, kilkakrotnie odkładany wypad na
boczniaki W lesie sucho, i pusto. Pusto, bo nie ma grzybów, a jak nie ma grzybów to i ludzi. Cisza. Taka, że szum odległych samochodów, przynoszony podmuchami wiatru, zagłuszany bywa „łomotem” ostatnich spadających liści. Boczniaków nie ma, jak zwykle. Wbrew niektórym doniesieniom, jest w moim lesie na nie zbyt wcześnie. W tym roku, nie widziałem ich nawet na drzewach w mieście, a zatem… Nic nie szkodzi. Wędrówka po cichym, kładącym się do zimowego snu lesie była urocza. Grzybów tyle, co kot napłakał a ich stan, w większości, pozwala mi jedynie powiedzieć, że miały blaszki (niektóre prawdopodobnie). Niż z przeuroczych
borowików schowanych wśród jesiennych liści, jakie pokazują Koleżanki i Koledzy z zachodu. Jeden
podgrzybek „po przejściach” z zawadiacko wywiniętym kapeluszem – ot i wszystko. W lesie cicho, ale jakby i więcej miejsca. Trudno poznać miejsca, które kilka tygodni temu, pełne były roślin. Zero grzybów i zero ludzi – czy warto było? – oczywiście!! Wychodząc już z lasu spotkałem dzięcioła czarnego Pierwszy raz w tym roku i chyba pierwszy raz z tak małej odległości. Cztery?, może pięć metrów dzieliło nas na początki spotkania. Trudno mi osądzać, kto był bardziej zdumiony wzajemnym spotkaniem. Rozstaliśmy się z godnością, zmierzając w przeciwnych kierunkach;)
Pozdrawiam wszystkich grzybochodźców
PS w dokumentacji fotograficznej dodaję jedno z miejsc w których nie było boczniaków