Las liściasty, po prawdzie bezliściasty, 10
prawdziwków, 4
ceglasie i 5 podgrzybkowych wymoczków:-)
O wczorajszym grzybodniu w zasadzie miałam już nie pisać, ale co tam milczeć będę, kiedy chwilę czasu mam i podzielić się z Wami moimi wrażeniami mogę :) Poniekąd jest to też dobry pretekst do tego, aby jeszcze raz przeżyć te wyjątkowe, jak dla mnie, chwile :) Mojego kolegę już poznaliście, pozwólcie więc, że przedstawię Wam jego kumpli 😉 Oto zgraja wielkogrzybów 😀 i to oni właśnie takie wstrząsy tektoniczne w sercu moim wywołali, że o mało plackiem w podlublinieckich lasach nie zostałam leżeć 😀 Ludzie gór mogą powiedzieć... phi, u nas to normalka :) Ale tu niżej, gdzie nic horyzontu nie zasłania, gdzie najmniejszy osesek praktycznie nie ma szans nawet do przedszkola trafić, taki widok to rzadkość i niezbyt często się zdarza, żeby nie powiedzieć wcale. Potwierdzeniem moich słów niech będzie zachowanie ludzi w sklepie osiedlowym i sensacja jaką w nim wywołałam, gdy po przyjeździe "potwora" mojego zważyć poszłam. Z rąk do rąk przechodził, sesje fotgraficzne odbył, ochów i achów się nasłuchał, wymiętolony przy tym nieco został 😀 Mama moja ponadosiemdziesioletnia, która z niejednego lasu grzyby wynosiła i z niejednego lasu grzyby jadła, o matko! krzyknęła, gdy drzwi otworzywszy zamiast głowy mojej, głowę grzyba zobaczyła 😂 Stwierdziła przy tym, że jak żyje czegoś takiego nie widziała, a pod lasem się urodziła i przez długie lata mieszkała. Wracając do mojej wczorajszej, zaplanowanej bądź co bądź wyprawy po kolejnego novembrusa, już po wkroczeniu do lasu kiepsko sprawę widziałam. Wszędzie tylko liście, liście i kolorowe liście 😕 na dodatek suche i strasznie pod nogami szeleszczące. Z początku na nerwach mi to grało, monotonia dla oczu i uszu okropna. Ale gdy pierwszy młody
ceglaś się pojawił, a obok drugi, nerwograjki przestały na mnie działać, skupienie górę wzięło :) Po kwadransie jest,
prawdziwek, nie najpiękniejszy, ale też nie brzydki, nic mu nie brakowało, ot taki zwykly, średni
borowik :) Potem długo, długo nic, oprócz liści oczywiscie. Gdzieś po trzech kwadransach, na innym podłożu, w innym lasku, drugi
prawdziwek. No ten to już większą urodą tryskał, w pełnym słońcu pięknie się prezentując, co zresztą na zdjęciu widać :) Zostało mi jeszcze jedno miejsce do spenetrowania, tzw. pewniak. Latem gęsto zarośnięta, w dole posadowiona, typowa kryjówka
borowików, nieliczni do niej zaglądają, nieliczni o niej wiedzą. Doskonale jej możliwości znam, prawie zawsze dobrze zaopatrzona z niej wychodzę :) Zaczęło się od grubaska, ręce zacieram, jest drugi, nie wykręcam ich, szukam dalej iii..... dalej już wiecie... potwór przede mną stanął, a wokół trzej kolesie jego! 😱😂 pięć kroków dalej jeszcze jeden i kolejny mały i na dokładkę dwa
ceglasie! 😊 przy wyjściu natomiast 5
podgrzybków :) Prawie godzinę życia tam spędziłam, zdjęcia robiąc, filmik kręcąc, podziwiając, wzdychając, za głowę się łapiąc 😀 Problem z transportem potwora do samochodu się stworzył, w ręku ledwo do utrzymania, ciężki, gruby, potężny, a tu przecież koszyk jeszcze, też nie lekki 😕 Dotaszczyłam go, kręgosłup szyjny do teraz jeszcze to czuje :) Wczoraj były Zaduszki, chwilami myślę sobie, czy mój śp. Tata, grzybiarz nad grzybiarzami, palców w tym nie maczał :)