W piątek usłyszałem od żony, że w niedzielę jedziemy do jej mamy na obiad i żebym uzbierał jej grzybów. Takie polecenia to mogę wykonywać codziennie i nawet teściowa mi się jakaś fajniejsza wydała. No więc pojechałem dzisiaj. Zaczęło się obiecująco bo zaraz po wejściu trafiły mi się bardzo ładne
ceglaki. Takie młode, nieobgryzione i przede wszystkim w mocno purpurowym ubarwieniu. Ale chciało mi się
prawdziwków. Niestety minęła godzina i dalej tylko
ceglaki. Moje oblicze z każdą chwilą pochmurniało i tak samo zrobiło się na niebie. Minęło kolejne pół godziny i
prawdziwka dalej nie było. A z nieba zaczęło padać jakby ktoś u góry przejął się mym losem. Szukałem dalej i w końcu trafił się ten wymarzony. Zadowolony poszedłem szukać dalej. Trafiło się kilka dorodnych
podgrzybków ale lało coraz bardziej. W miejscu gdzie spodziewałem się pięknego
prawdziwka zobaczyłem tworzącą się kałużę. Ta cała nieciekawa sytuacja spowodowała, że jak król Szwecji w Potopie ogłosiłem odwrót. I poszedłem w kierunku auta co jakiś czas znajdując po drodze kolejne
ceglaki. Ku pokrzepieniu serca las obdarzył mnie też jednym, młodym prawdziwkiem. Ale ostatnie słowo i tak należało do
ceglaków które pożegnały mnie na wyjściu za lasu. Jeszcze nie pora na podsumowania ale
ceglastopore u mnie na pewno będą grzybem roku. Pożegnałem się z miejscówką, którą sobie odkryłem w tym roku i która dała mi mnóstwo radości. Robię sobie przerwę do 2 listopada. Do usłyszenia.