Zadanie było pozornie proste: dobić do 1000
prawdziwków w niesamowitym roku 2017. Udało się naszego Szkraba oddać do Dziadków i mogłem zabrać moją kochaną Żonę, która niestety nie mogła uczestniczyć w tym mega wysypie, który miał miejsce 2 tygodnie temu. Na początku szło słabo. Potwierdzało to moją teorię o zbliżającym się końcu sezonu. Ale tak od miejscówki do miejscówki i koszyki się zapełniały. W końcu udało się osiągnąć cel - może mało okazały ale jednak tysięczny (na zdjęciu). Grzybów okazało się więcej niż sądziłem. Żona też z pięknym wynikiem, jestem z Niej bardzo dumny. Oprócz
prawdziwków, które są już częściej robaczywe (nogi to prawie zawsze),
podgrzybki niezbyt urodziwe i co ciekawe młodziutkie
maślaki zwyczajne znów się pojawiają. I to zdrowe. To z tych co zbieraliśmy. Pozostałe grzyby w lesie raczej się starzeją co jednak może świadczyć o tym że koniec jest bliżej niż dalej. Grzyby nie rosną wszędzie, trzeba trafić miejsca. Rosną też pojedynczo - ciężko trafić więcej niż 2
prawdziwki obok siebie. Ludzi w lesie, mimo soboty, bardzo mało. To też świadczy o końcu sezonu. Widzieliśmy ludzi z wiaderkami zakrytymi w 1/3 więc raczej trzeba mieć swoje miejscówki. Sprawdziłem 3 prognozy pogody na 3 niezależnych portalach. Na każdym pokazywali godzinkę lekkiego deszczu ale w innych godzinach. Rzeczywistość okazała się niestety gorsza. Prognozy się skleiły w całość i padało od 8 do 11.30 i to czasem dość mocno. Na zdjęciu, obok mojego tysięcznego malucha jest również tragiczny widok - mój ulubiony lasek, który tylko w tym roku dał mi setkę
prawdziwków. To nie orkan Ksawery jak u Nieroba. Lasek pożegnał się ze mną na wieki ostatnim prawdziwkiem. Nie wiem jaki inny pustkę po nim wypełni.