borowikowe eldorado trwa. Choć dzisiaj wróciłem z lasu ze skrajnie różnymi odczuciami i wrażeniami. I mocno wkurzony jednak. Po pierwsze: na grzyby i siebie. bo było ich mnóstwo, a ja wybrałem się rekreacyjnie zupełnie. z 7 litrowym wiaderkiem zaledwie. Po drugie na tych co wycinają mi las... Dzisiaj dość późno wybrałem się na wrzosowiska. I pierwsze co zastałem to... gości od wycinki. najpierw buszowali w sosnowych lasach wśród wrzosów, żeby potem je wyciąć/przeciąć. Ja buszowałem w dwóch jeszcze nie ruszonych. No i po raz kolejny w tym roku
borowiki powaliły mnie na kolana. rosły jak najęte. pojedynczo, parami, po trzy, cztery, sześc, siedem. Pół na pół młode ze starszymi. wynik to 140 sztuk zebrane na bardzo w sumie małej przestrzeni. część do... swetra. dobry sweter. sporo zostało (robaczywe, stare). I gdy tylko wylazłem cały w skowronkach, do lasu wkroczyli ci z piłami. - i nie szkoda wam takich miejsc, co? tak sobie pomyślałem. to co wtedy powiedziałem, nie nadaje się do szerszej publikacji. chyba, że po 22. zajrzałem jeszcze do sąsiednich sosnowych lasków, w których w lipcu wycięto część drzew. tam grzybów brak. I jeszcze jedno: w końcu udało się upolować grzyb w grzyb dwa gatunki, które chyba kochają być "razem". Z przemkowskich lasów (których coraz mniej niestety) - nadawał nierob.