Piekny byl ten dzisiejszy dzien w lesie. Sloneczko swiecilo, ludzi nie bylo, grzyby byly (
podgrzybki czarniutkie, grubiutkie rosnace w igliwiu pod rozlozystymi swierkami w ilosci 186 sztuk na dwie osoby), swiezo zaparzona na na malej kuchence turystycznej kawa wypita na powalonym drzewie przy odglosie pracujacego nad naszymi glowami dzieciola - coz wiecej chciec? zeby sie to nie konczylo. Ale sloneczko w koncu zaszlo, zrobilo sie chlodno, niebo sie zachmurzylo. Trzeba bylo wracac do samochodu.