Weekendowej, beskidzkiej trylogii część trzecia. Po zachwycających: sobocie i niedzieli w całkowitych głuszach i samotności pustelnika, poniedziałkowy dzień, żeby nie stać się wyalienowanym dzikusem leśnym, przeznaczyłem na odbudowanie więzów z gatunkiem Homo Sapiens w szacownych osobach z naszego forum (alfabetycznie) dzidka i Emila. Celem nie były pełne wiadra wydartych ze ściółką darów lasu, a jedynie sympatyczna przechadzka po najpiękniejszych górach świata. Na deser trzydniowej breńskiej epopei zostawiłem im i sobie - perełkę czyli Wilczy Potok i łagodne, urodzajne zbocza Jawierznego. Trzeci dzień chmary turystów i grzybiarzy przetaczały się tam i z powrotem po dolinie Leśnicy co sugerować mogło, że koszyki moich kompanów będą niesione jedynie dla ozdoby. Tymczasem tazokowy nos znowu nie zawiódł. Znaleźliśmy tam, przede wszystkim ciszę, spokój, ślady zwierząt i czystą beskidzką przyrodę, wspólne zainteresowania i wspólny język. A co równie ważne znaleźliśmy również grzyby. Kilkanaście dorodnych
prawdziwków, całkiem sporo ( kilkadziesiąt )
kurek, wytęsknione przez @dzidka
ceglasie i trochę
podgrzybków różnej maści. Na zakończenie na kilka metrów przed końcem lasu, wprost na drodze, którą bez przesady przeszły w weekend setki ludzi dwa naprawdę spore
prawdziwki, tylko dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy zajrzeć pod paprotkę. Piękne okazy od razu skojarzyły mi się z jakby lakową pieczęcią, certyfikatem z salamandrą i adnotacją „Aproved”: To było udane grzybobranie.