szerzej:
Dzionek jak wczorajszy, taki bliźniaczy. Zachmurzenie po całości, opady ciągłe od wtorku się ciągnące, to i spacer trzeba było uskutecznić. Już statecznie, nie po mokrym mchu i liściach, a po śliskich od deszczu ścieżynkach. Las mieszany. Z tak wybujałym drzewostanem, że ścieżki jak tunele w zieleni okolicznej wyglądają. A że dzionek mocno szarawy, to i w lesie za jasno nie było. Ponieważ kropiło jak wczoraj, to nie tyle z nieba dyngusa dostawałam, co okoliczne drzewa i ich listowie skrzętnie nazbieranym deszczem ze mną się dzieliły. Jeśli o grzybostan leśny chodzi to od wczoraj wiele się nie zmieniło. Tak jakby w większych ilościach i rozmiarach pobocza purchawki różnej maści opanowały. Idąc tym ciemnym leśnym tunelem w pewnym momencie z daleka na wysokości do 1 metra na drzewie widzę jasną plamę. Tak to troszkę wyglądało, jakby pod drzewem słoneczko się schowało. Plama miała co najmniej 2 metry. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że to gromada potężna czernidłaka gromadnego. Ale naprawdę gromada z setek pięknych maleńkich i troszeczkę już większych grzybków się składała. Ach żebym ja tak czarodziejską różdżkę miała. To nie muszę mówić w co bym je zamieniła. Widok cudowny. I tak moje kochane lasy znowu czymś pięknym mnie zachwyciły. Serdecznie pozdrawiam.- :)
szerzej:
Co robić pomyślałam, ano nie ma co się zastanawiać tylko przeciwdeszczówka i do lasu. Poranek chłodniusi i przekropny. Temperatura normalna czyli 18 stopni. Do lasu wtańczyłam z otwartą przyłbicą. Jakaż to rozkosz była podreptać po zalanych wodą duktach. Po nasączonym deszczem jak gąbka mchu. To nic, że adidaski już po 10 minutach kontaktu z podłożem podziękowały za współpracę pijąc wodę jak gąbka. Skarpetki nie gorsze też robiły co mogły pijąc wodę do oporu. A ja - cała w skowronkach. Choć te skowronki leśne i inne ptactwo pozamykały wszystkie dzioby. A tu jeszcze więcej przyjemności. Co rusz a to tu a to tam coś nowego w mchu i listkach się mym oczom pokazywało. Były czernidlaki, podróżniczki, gołąbek- jeden bo jeden, ale za to całkiem sporych rozmiarów. Zdarzały się małe pojedynczo i w zgrupowaniach purchawki. Szczęścia dopełnił przepiękny, pierwszy w tym sezonie rurkowiec we własnej wspaniałej osobie. Urósł sobie tak od niechcenia na skraju - piaskowiec modrzak. Na takim bezgrzybiu jak u mnie to dopiero była frajda. Radość na całego. Sprawiłam mu fanfary, sesyjkę i biedaka pozostawiłam samotnego w lesie z gorącą prośbą aby postarał się o inne najlepiej borowe towarzystwo. Powietrze cudowne, wilgotne przepełnione zapachem całego lasu, wilgocią ściółki dopełniło szczęścia. Aż miło było popatrzeć na wszelką roślinność tę wybujałą, jak i tą mniejszych rozmiarów wyprostowaną, napita do syta wodą i dumnie spoglądającą w dal. Spacer c u d o w n y. To nic, że prawie wykąpałam się w lipcowym cieplutkim deszczyku. Tego wypadu- dość długiego bo w lesie ponad trzy godzinki i na liczniku prawie 7 km- długo nie zapomnę, a jutro też ma popadać. Już się cieszę- serdecznie pozdrawiam :)
szerzej:
Słoneczny jak już napisałam poranek bardzo mile spędza się w lesie. Tym bardziej, że po niedawnych dość intensywnych opadach odżyła nadzieja na jakieś pierwsze w tym sezonie rurkowce. Przepełnione nadzieją wejście w lasy. Najpierw poszły na pierwszy ogień lasy iglaste, w których z wielką przyjemnością zbieram podgrzybki, borowiki, a na obrzeżach z samosiejkami także maślaczki. Spacer przyjemny, bo pomimo, ze słoneczko zacina z wszystkich stron, to jeszcze jest dość chłodno i przyjemnie. Zdziwienie moje, że po tych niedawnych opadach w lasach nie ma już prawie śladu. A rano jak by ktoś pytał to nawet porządna rosa gościła wszem i wobec. Wszędzie, ale nie w lasach. Spacer powolny pozwolił gdzie nie gdzie coś z blaszkowców zarejestrować. Występowały pojedynczo i w małych koloniach. Nawet trafiłam kilka stanowisk rulika nadrzewnego w takim początkowym jego stadium. Na następny ogień poszły liściaste i troszkę mieszane. Tutaj też coś od czasu do czasu- ale już bardziej pojedynczo urosło. Poranek wśród umytych niedawno drzew minął w przemiłej atmosferze. Ptactwo dzisiaj chyba wolne miało, bo coś słabo dawało o sobie znać. Czasami gdzieniegdzie było można posłuchać pojedynczych ptasich śpiewów. Ponieważ poranek do chłonnych można było zaliczyć, to i powietrze w lesie cudownie przesycone świeżymi leśnymi aromatami. Ostatnie pod obstrzał poszły moje dębiny z niedawno obrabowanymi prze zemnie kurkami. Zakradłam się do nich i dziś. I co, a no nic. Kurniki puste po prostu. Nawet kurki nie dały rady po deszczach podrosnąć. Znalazłam jedynie 4 szt poustawiane na szańcach jak by na straży. I z grzybowych to by było wszystko. Grzybnia blaszkowców dała radę ruszyć i wydać pojedyncze ale zawsze plony, natomiast grzybnia rurkowców jeszcze na moim terenie w głębokim uśpieniu. W każdym razie nadzieja na wysyp tych oczekiwanych jakaś tam jeszcze się tli. Naładowana leśnymi emocjami kłaniam się wszystkim i życzę całemu bractwu pełniutkich koszy - oczywiście nie koniecznie wyposażonych jedynie w piękne foto- pozdrawiam serdecznie :)