"Słowo się rzekło, kobyłka u płota". Wczoraj napisałem, że jak gdzieś sypnie w zasięgu, to jeszcze pojadę, a tu bach - doniesienie @Manowy z Makowa (dzięki za cynk). Nosiłem się z zamiarem odwiedzenia lasów makowskich, ale jakoś nigdy się nie udało (zawsze
podgrzybki wysypały gdzieś bliżej). Wczoraj pomyślałem, że jak nie teraz, to kiedy? Więc pojechałem, choć wiedziałem, że bez znajomości lasu będzie ciężko. I rzeczywiście - sporo było chodzenia po lesie gdzie
podgrzybki nie rosły. Jednak jak się udało trafić miejscówki, to było ich bardzo wiele. Po selekcji do wiaderka trafiło ponad 300 szt.
Na miejscówkach pełne spektrum wiekowe - maluszki dopiero wychylające łebki z mchu, ładne średniaczki i starsze grzyby (coś co rzadko się widzi w moich zatłoczonych, podwarszawskich lasach). Niestety grzyby raczej II klasy - bardzo wiele, nawet tych malutkich, podjedzonych przez ślimaki. Trafiłem miejscówkę, gdzie
podgrzybków było od groma - spory kawałek lasu, gdzie co kilka kroków rosły rodzinki po kilka owocników. Jednak grzyby były tak przeraźliwie atakowane przez ślimaki, że po większość średnich i starszych nie było sensu się schylać. Praktycznie wszystkie małe też podjedzone, wiele już nie do zabrania. Jak dodamy do tego standardowy na ten rok ok. 50% odrzut z powodu zaczerwienia (proporcjonalnie im starsze, tym częściej robaczywe), to z grzybowego eldorado z sennego marzenia grzybiarza zrobił się jakiś koszmarek... Na szczęście nie wszędzie było aż tak źle. Pozdrowienia dla wszystkich.