Pojawiły się pierwsze
goryczaki. Miejscówki przeszedłem w połowie, dzień wcześniej się wymokłem.
W ogóle nieudane wyjście wczoraj. Poczekałem aż przestało padać, patrzę na rozkład autobusów i mam pod sam las. Inny las niż do tej pory, to ten las od którego zaczynałem. Wszedłem drużką obok działek i wiem, że będzie strumyk do pokonania. Niestety nie udało się go pokonać, tak woda wezbrała, że szok. Zawróciłem, zszedłem ulicą niżej i tam przez pole na mostek. Już jestem w lesie, ale żeby być w lepszej jego części to i tak znowu by trzeba przez ten strumyk a to nie wykonalne. Idę więc taką ścieżką, zabłocona, krzaczory a na dodatek lunął deszcz. Już mi się nawet zbierać odechciało, ale i tak nie było co, bo same muchomory. Cały mokry myślę jak by tu jak najszybciej wyjść z tego lasu. Poszedłem w stronę, bo najbliżej i teoretycznie miało być najłatwiej na Nowy Krzyż Milenijny. Widocznie przez połamane drzewa ludzie już tamtędy nie chodzą a taka fajna ścieżka była. Nie wiedziałem o tym i poszedłem tą ścieżką, obszedłem te drzewa, deszcz wciąż leje ciemno a ja po krzaczorach i oby tylko dojść do jakiejś ścieżki. Doszedłem calusieńki mokry, na koniec posłużyłem się jeszcze elektroniką czy aby na pewno w dobrym kierunku idę. Jak już wyszedłem z lasu to przestało padać.