Parę sztuk szlachetnych w lesie bukowym i podobnie parę
ceglasi w dębowym. Gorąco i męcząco, ale i tak fajnie było.
Wreszcie poczułem się na tyle zdrowo, że mogłem wyrwać w las. Dostałem w kolano zastrzyk z jakimś cudownym lekiem na bazie krwi cielęcej, na wszelki wypadek po drodze omijałem krowy z daleka, nigdy nie wiadomo, jakie mogłyby mieć pomysły. Szczęśliwie dotarłem nie zaczepiany do lasu i pełen jednocześnie nadziei i obaw zameldowałem się w starszych bukach. Świbskie miejscówki są chimeryczne i potrafią być puste przez większość sezonu, ale tym razem początek niezły, pierwsze kroki po szeleszczących bukowych liściach i... JEEEST!!! Pierwszy
prawdziwek, MAM-I-JA. Za chwilę kolejny i jeszcze jeden. W sumie cztery pękate grubaski. Jak na dwa hektary buków, to niewiele, ale jestem mega zadowolony. Jazda do kolejnej miejscówki, tym razem dębowej, a w niej pięć
ceglasi. Następne już niestety puste, co mnie specjalnie nie martwi, kolano po trzech godzinach zaczyna marudzić, że chce do domu no to wracamy. Pozdrowienia dla wszystkich leśnych ludzi.