Takich jak na zdjęciu - 166, do tego 2
maślaki i
kozak Godzina 13:20 była gdy 150 moich koni galopem na leśny parking pod pewnym miasteczkiem wjechało. Komendę prrr wydałam, starannie uwiązałam, na trzygodzinny popas zostawiając czem prędzej w las pognałam 😀 Nie bacząc na wracających grzybiarzy, na ich nietęgie miny, rzucający się w oczy zawód i rozczarowanie, maszeruję przed się myśląc... no grazka, co ty na to, dasz radę?, grzyby się chyba skończyły 😞 Powyższą diagnozą nieco zatrwożona byłam 😓 Trzeci dzień maratonu to przecież - środa 157, czwartek 190... dziś ile wytargasz?... no ile? 😏 Początek faktycznie klęskę na całej linii zapowiadał. Jednak im dalej w las, tym coraz bardziej pewna siebie byłam. Nie powiem żeby łatwo było, ooo.. co to to nie! Te dranie
podgrzybki wcale współpracować nie chciały! Po kątach, melinach się gdzieś pochowały i tyle było ich widać! 😀 Ale od czego mam oczy, a w nich świder na grzyby,.. kolego, do kosza mi tu proszę, nie marudź, wyłaź spod tego świerku, no już!... a ty nie chowaj się w tej trawie, bo spleśniejesz i jak wyglądać będziesz?!... zdołowany musisz być, żeś do tej dziury wlazł, chodź, przytulę cię.... a ciebie to tak te igły nie kłują, fakirem jesteś?... tak i tym podobnie do grzybów trzy po trzy plotę, odpowiedzi oczywiście żadnej nigdy nie uzyskawszy 😀 A gdyby one tak mówić umiały? 😏... no chyba już całkiem mnie po... grzybiło! 😨 A tu jeszcze dwa dni maratonu! 😱😂