dzisiejszy ostatni wrześniowy poranek przykrył las kołderką z mgły. termometr pokazał zaledwie 4-5 stopni na plusie. ale co to dla stałocieplnego grzybiarza... który dostaje gorączki tylko wtedy, gdy nie może iść do lasu. Tak więc postanowiłem zakończyć wrzesień borowikowym grzybobraniem. I to z całkiem niezłym skutkiem. chyba. grzyby nadal rosną sobie. zajrzałem do swojego lasku. tam 20 sztuk - same maluchy. potem w starszy, sosnowy las. i tam kolejne, choć trochę większe. potem kierunek ulubiona górka - i następne wpadły do wiaderka. Trudno zliczyć ile zostało w lesie, ale sporo. do domu przywiozłem 72 sztuki (i te liczę do statystyki) w większości młodziaki. aha - leśna droga cała w przekwitających już wrzosach zawiodła mnie jeszcze na jakieś wyjątkowe miejsce. tam, w młodym sosnowym lesie... 14 sztuk w jednym miejscu. rosło sobie. niektóre wielkości talerza (górna prawa fotka). Jak widać sami weterani, pamiętający jeszcze chyba wojnę rosyjsko-japońską... zostały oczywiście. z przemkowskich lasów nadawał nierob.