Miałam do wyboru prasowanie albo porządki na działce. Wybrałam las. Nie mogłam wytrzymać tym bardziej, że prognozy pogody nie są zbyt optymistyczne, więc każda chwila spędzona w lesie na wagę złota. Na miejscu byłam o 12.45 Wchodząc do lasu, w gęstwinie szkółki słyszę skrzek sójki."Strażnik lasu","rozsiewacz dębów" ostrzega - uwaga obcy, niebezpieczeństwo, kryć się:-) Idąc dalej w głab słyszę stukanie dzięcioła - "lekarza drzew". Podnoszę głowę i widzę coś czerwonego, jest. Głowa skacze mu jak maszyna do szycia. Nieśmiało zza chmur wychyla się słoneczko. Niebo na chwilę się rozjaśnia. Przede mną w oddali brzózki - smukłe, wyróżniające się na tle innych drzew, wyglądają pięknie na tle nieba. To wszystko widzę, ale grzyba ani jednego. Wreszcie pojawia się, duży, świecący. Patrzę na niego z góry i stwierdzam, że nie warto po niego sięgać. Xerocomus rozkładus, nie zaryzykuję powtórki z niedzieli. W nieco lepszym stanie znalazłam jeszcze 20
podgrzybków. Jeden z nich (na zdjęciu), myśląc pewnie, że to wiosna - pogoda mogła go zmylić -chciał się chyba poczuć jak
piestrzenica kasztanowata:-) Do koszyka wzięłam 6 najporządniej wyglądających. Chodząc tak po tym lesie słyszę co jakiś czas, że gdzieś coś piszczy, gdzieś coś jakby płacze :) Okazało się, że to bieda z nędzą na przemian piszczy i płacze:już ja grzybów w lesie w tym roku nie zobaczę;- ( Wracałam do samochodu z pytaniem w myślach: jak tu żyć panie premierze, jak tu żyć? W domu pełne wory grzybów suszonych, pełna szafka grzybów marynowanych, pełna szuflada w zamrażarce grzybów mrożonych:-) Ale jak tu żyć bez grzybów, kiedy w lesie już tylko bida z nędzą!:-)