szerzej:
Pojechałem dzisiaj na szczupaki. Stara, piękna dziewiętnastowieczna glinianka. Sześciometrowa głębia otoczona szerokim pasem trzcin. Żywiec pływał sobie spokojnie a ja w oczekiwaniu na branie zębacza chodziłem dla rozgrzewki po brzegu, zimno było okropnie. Nagle poziom adrenaliny podniósł się gwałtownie, patrzę i oczom nie wierzę. Na niewielkiej powierzchni w trawie rośnie sobie 7 młodych, zdrowych maślaków. Wyobraźcie sobie 27 grudnia!!! Portal czytam od kilku lat ale dziś pierwszy raz wykupiłem dostęp gdyż chce się moim niecodziennym znaleziskiem pochwalić. Pozdrawiam wszystkich forumowiczów, a w szczególności Panią BAZYLIĘ z Gliwic. Pani piękne, poetyckie opisy z wielką przyjemnością czytam. Zazdroszczę tych cudnych buczyn i jeszcze piękniejszych prawdziwków. Do widzenia.
szerzej:
Mając przed oczyma piękne hiacynty pognałam w swoje miejsca z sosnami krzewami i młodnikami, na spotkanie w tym pięknym dniu z lasem. Z dala widoczna zielono-brązowa zapraszająca ściana. Jakże gościnna, cichuteńka, z zielenią mchów i brązem leżących gdzie nie gdzie podgniłych już liści ściółka- zapraszająca na swe tereny. Pobuszowałam między tymi pięknie skąpanymi i lśniącymi od nocnej rosy drzewami, krzewami szukając miejsc pokrytych igliwiem, szyszkami, bardziej suchych w nadziei na tego ostatniego podgrzybka. Niestety one już wzrost sobie odpuściły. Muszę poczekać z ładnych parę miesięcy. Zapach lasu, jego aromat, ta leśna cudowna wilgotność podnosi urzeczenie spacerem po lesie do niezwykłego doznania. Czasami ciszę zakłócił pojedynczy ptasi śpiew. Przechodząc na skraj w samosiejki wypłoszyłam niechcący z przytulnego gniazdka śpiącego zajączka. A maślaki- owszem urosły. Niewiele, ale 3 dorodne, młode sztuki się znalazły. Szukanie ich z obchodzeniem dookoła młodych sosenek, spódnicami sięgającymi ziemi zajęło mi z pół godzinki. Wilgoć pod stopami dała szybko znać o sobie bezczelnie wnikając do wnętrza moich botków. I tak skarpetki mokre. Który to już raz- nie pamiętam. Przywykłam. Dodatkowo tu i tam - na ściętych pniach gniazda zimówki, oraz kilka pniaków z malutkimi srebrnymi rogami. Zdarzały się miejsca występowania jakiś pomarańczowych blaszkowców i to w dość licznych gronach. Pojedyncze były też egzemplarze wodnichy. Powolutku to co piękne zaczęło się kończyć i trzeba było wracać do rzeczywistości i miasta- z nie tak wcale najgorszym powietrzem. Serdecznie z mych nizin pozdrawiam całą brać :)
szerzej:
Muszę ze smutkiem stwierdzić, że tak na wędrówkę w maślakowe siedliska za bardzo nie miałam ochoty. Dzisiaj o poranku rozważałam wyprawę w dąbrowę, ale maślakowa ciekawość zbieracza zwycięstwo odniosła. Trasa troszkę dalsza, ale i sosny po drodze mijałam, i brzozowe zagajniczki. Itak przechodząc zawsze gdzieś w bok nogi same mnie niosły. W iglakach- znaczy dorodnej sośnie z wielką radością kierowałam kroki i na mchowe, pięknie zielone wysepki, i na podłoże prawie suche, bo igliwiem i szyszkami umoszczone. A, że popadało ostatnimi dniami, to stopy jak po gąbce zagłębiały się w namokłe podłoże. I tak idąc w obranym kierunku myślałam, czy jednak nie lepszym wariantem był by spacer po liściastych terenach. Zawsze tam jakiś nie za bardzo zmoknięty listeczek pod stopami zaszeleści. Ale -czego się obawiałam- ano moje maślaki rosną w zagajniku młodych sosen, gdzie między nimi spore trawiaste pastwiska się mieszczą, a to znaczy, że moje obuwie całkiem może próby nie wytrzymać, i suchą stopą nie wrócę. Ale- słowo się rzekło, a ciekawość jak to u mnie zwyciężyła, a więc wylądowałam na maślakowych terenach. Spacerek wśród sosenek i troszkę większych koleżanek dał na dzień dobry 2 zroślaczki. Czyli od ubiegłego tygodnia coś tam sobie urosło. Dalej- pod sosenką coś w kolorach do pomarańczka zbliżonych- podchodzę- a tam posypany piachem Rydzyk- samotnik. Następne kółeczka dały a to jednego, a to dwa+dwa pięknie pozrastane...….. i tak dozbierałam do 11 szt. Grudniowe maślaczki, to u mnie norma prawie. Udało mi się pod koniec grudnia nieraz i nie dwa po parę sztuk znaleźć. Pogoda- jeśli nie popada- idealna, aby jeszcze coś sobie młodego urosło. A te które dzisiaj znalazłam- na bank urosły przez miniony tydzień, bo teren raczej bardzo dokładnie penetruję. Spacerek - super sprawa- powietrze o wilgotności 95% napawało świeżością, i cudownym zapachem jesiennego lasu. Pochodzić, popatrzeć, i pozbierać o tym czasie- coś bezcennego. Pozdrawiam wszystkich biegających jeszcze po lasach i zachęcam do spacerów- warto, naprawdę warto. ……………. :)
szerzej:
Dzisiaj poszwendałam się i w iglastych lasach, gdzie powitały mnie już prawie zgniłe opadłe z krzewów liście. Lato tego roku suche było, deszczem skąpiło, tak że sezon w Wielkopolsce można było rozpocząć od oglądania dokonań koleżanek i kolegów portalowych. Nic, zero prawie absolutne aż do końcówki sierpnia, kiedy to i u mnie grzybkiem sypać zaczęło. Początkowo trzeba było trafnie określić kierunek wysypu, bo nie tak po całości posypało. I tak rozpoczął się długo wyczekiwany okres- koniec lata, i prawie początek jesieni, to była prawdziwa kumulacja. Wtedy to już podgrzybek, koźlak, czy borowik były osiągalne i to w sporych ilościach wszędzie po moich okolicach. Szalałam po lasach za wszystkie te przed laptopem spędzone na oglądaniu fotek chwile. Wszystkie kosze były na pokładzie i z wielką radością, czy to skwar, czy mżawka szalałam po lasach. Nożyk nie miał odpoczynku. Suszarki chodziły na okrągło, a ja cała w grzybach. Las, potem przetwórstwo. W pamiętnym dla mnie dniu 13 2019 zaszalałam na całego. Zbiór- piękne słoiczkowe podgrzybki na grubaśnych nóżkach w ilości 23 kg. Częściowo rozdane reszta kulinarnie przetworzona. Był to ten jeden jedyny raz, gdzie obracaliśmy z pełnymi koszami co rusz do samochodu. Pamiętam, że nie daliśmy rady dojść do naszego kultowego miejsca. Stale, w tym samym kwartale lasu pod stopami jawiły się nowe cudne osobniki całymi stadami. Później zbieranie moje przeszło w cykl "normalny" czyli kosz, góra dwa, chyba, że i do eko-torby coś trafiło. Końcówka października okazała się na moim terenie tak jakby końcem błogiego okresu wszędogrzybia. Zaczęły zdarzać się lasy, gdzie trzeba było się za grzybkiem troszkę nachodzić. Jeszcze listopad okazał się okresem zbieractwa, poprzetykanym z szukaniem i to bardzo usilnym. Zawsze coś tam wyszperałam. Cóż mogę na zakończenie dodać:? ano to, że jak latem było potwornie sucho, to od września deszcz gonił deszcz. Padało na potęgę, nieraz cały dzień, aby nazajutrz padać całą noc. U nas podejrzewam, że nie załamanie pogody z delikatnymi przymrozkami szkodę wyrządziły, lecz deszcze. W lesie było potwornie mokro. Ściółka nasączona- do dziś właściwie- jak przysłowiowa gąbka. W tej chwili w lasach liściastych, opadłe już liście są mocno podgnite, zbite od deszczów, a pod nimi bagnisko. Pamiętam rok ubiegły, gdzie jesień była mnie opadana, a z większego grzybobrania przywiozłam pełen kosz zmrożonych, lecz młodych podgrzybków 27 2018 roku. Nie narzekam- sezon bardzo obfity choć jak pisałam i nie za długi. Obłowiłam się we wszystkie gatunki- nawet w borowiki- ususzone czekają na wigilię. W lasach spędziłam setki godzin i przedeptałam setki kilometrów. Grzybów nazbierałam też setki kilogramów. Jestem zadowolona, i znajomi oraz rodzinka także. Mam tylko nadzieję, że przyszły sezon będzie temu podobny, lecz bardziej w czasie rozciągnięty. Serdeczności dla wszystkich - wraz z cieplutkimi pozdrowieniami. :)