Witajcie kochani. Po pierwsze gratuluję Wam wszystkim dotychczasowych zbiorów. A tymczasem po 2 tygodniach walki z projektami wracam do żywych. Przyznaję, że kilka razy tu zajrzałam przed snem i szlag mnie trafiał, że nie mogę sobie pozwolić na leśny luksus. No dobra, raz byłam, ale na początku czerwca wracając z kilkoma marnymi ceglasiami. No ale dziś już nareszcie poszłam w las, 2 godzinki z małym haczkiem po pracy...
Nie wiem po jakie licho, ale zawsze mnie ciągnie w rachowickie wąwozy. Wiem, że się tam umęczę jak diabli, a grzyba znajdę, albo i nie.
To tak, jak czasem z kiepskim związkiem, wiesz, że lipa, a brniesz dalej. To ja tak mam z tymi wąwozami. No i po niecałej godzinie wspinania się, ślizgania w dół i tak na zmianę, przedzierania się przez chaszcze (że niby będzie na skróty), miałam dość. Przerwa nad stawem, odkręcam butelkę i... miałam cocacolowy prysznic. " Orzeźwiona" idąc dalej dostałam w nagrodę 1 maślaczka. Potem kilka następnych i tak doszłam do Sierakowic. Zastanawiając się, ile czasu zajmie mi powrót, kątem oka błysnęło pierwsze białe maleństwo, a potem było już tylko lepiej.
Wynik w porównaniu do Waszych zbiorów marny, ale mnie ucieszył niezmiernie. W sumie do domu zabranych kilkanaście usiatków, chyba 2 prawe, 2
ceglasie, 1
kozak, kilka byle jakich
maślaków. Aaa, no i po raz pierwszy zabrane 4
czarcie jaja - zeżarte na surowo godzinę temu.
Jak w sobotę tu nic nie wrzucę, to znaczy, że to nie był dobry pomysł. Tak, że ten, tego...