Jeśli o moje dzisiejsze chodziłoby zdobycze to mogę się pochwalić
kaniami w ilości 50 szt...……………..
Poranek jak na moje odczucia gorący już, bo za oknem 23 stopnie, oczywiście brak rosy i słoneczko bezwstydnie po niebie buszuje w całej swej gorącości i jasności. Wypad na dzisiaj przewidziałam, taki troszkę dla spokoju i ochłody, czyli lasy liściaste mieszane, z potężnymi drzew koronami. Myślę sobie- w tym błogim cieniu może z półtorej odpocznę godzinki. Szwędanie między drzewami wybiłam sobie z głowy. Tam krzaczory, zarośla i inne drogowe utrudnienia. Po wczorajszej leśnej saunie dziś dzień dla lenistwa i ochłody. I tak sobie maszerowałam nie za szybko, ale wzrok mój- zboczenie grzybiarza - i tak pobocza lasów dokładnie penetrował. W pewnym momencie, stanęłam oczarowana. Patrzę troszkę w głąb lasu, a tam balet- przedstawienie na całego. Tancerki i tancereczki, takie bardziej skromnisie- odtańcują w lesie jezioro łabędzie. Widok dech zapierający Całe ich gromadne stado. Były i te ze spódniczkami tańcem uniesionymi do poziomu pasa, ale z boczków wielu stała ekipa zastępcza. Spódniczki skromniutko po udach położone. Obejrzałam spektakl i zaczęłam sprawdzać stan techniczny zespołu. Zdrowe, zdrowiuteńkie niczym nie zasiedlone, choć z tych mniejszych i z farszem co niektóre. Tak więc decyzja jedna ze słusznych- biorę wszystkie- albo ja albo robale. W kilku miejscach dzisiaj one się pojawiły.
Kanie- kotleciki leśne jak zaczęłam zbierać, to ledwie eko- torba wystarczyła. W domciu skrzętnie inwentaryzacji dokonałam- wynik 50 szt. A tak w ogóle to jestem po wspaniałej kotletowej już kolacji. Czwarte moje prawdziwe grzyb obranie w tym sezonie. Szczęściara ze mnie że je dziś spotkałam. Serdecznie z mych okolic wszystkich Was pozdrawiam :)