podgrzybki malutkie, małe i ciut tylko większe + jeden
kozak Zbieranie grzybów w Kotach, czy szerzej w lasach Lublinieckich było dzisiaj bardzo proste - choć to dopiero pierwsze dni jesiennego wysypu. Jako pan i władca wszelkiego stworzenia, wchodzę na zielony dywan mchów i paproci. Wypatruję w rozświetlonym lesie najgrubszy pień sosny i wolnym krokiem, majestatycznie podążam na północną, ocienioną i bardziej wilgotną stronę, gdzie po rycersku przyklękam na kolano i... widzę pierwszego grzyba. Poddani ci bowiem maleńcy są i z wysoka nawet nie domyśliłbym się ich istnienia. Aby jednak nie stać się bufonem, padam jeszcze po chłopsku, na oba kolana i wtedy widzę obok drugi łepek, i trzeci... W tym stanie rzeczy należy się pomodlić do Stwórcy z podziękowaniem za dary, więc biję kornie czołem o jagodziny i wtedy dostrzegam jeszcze mniejszych łepków całe stado...
Ot potęga modlitwy.
A gdyby ktoś chciał metodę tą naśladować to nieodpłatnie udzielam licentia poetica - tam, gdzie w słonecznym przejrzystym lesie choć ślady są wilgoci, w cieniu, wystarczy jeden pater noster na każde stadko grzybków.
Ćwierć wiaderka (88 szt) w półtorej godziny to niemało, choć moi towarzysze co po dwie zdrowe nogi mają, nazbierali jeszcze więcej, a na parkingu pani chwaliła się zapełnieniem drugiego już dziś koszyka.
I dwie przepękne
sarny oczy moje mogły podziwiać w galopie gdy kanonada z Krupskiego Młyna wypłoszyła je z zagajnika.
Prognozy Pana Marka sprawdziły się co do joty, a i mnie miło, że nie pocieszałem grzyboświrków nadaremno.
Darz Bór!