15
prawdziwków, drugie tyle
koźlarzy, ok. 85
podgrzybków.
Zanim się ktoś podnieci, to od razu powiem, że wbrew pozorom grzybów nie ma. We dwie osoby, cztery godziny i z dziesięć kilometrów w nogach - jak nie więcej.
podgrzybki praktycznie występowały w czterech punktach. Każdy mniej więcej średnicy 20-30 metrów. Pojedyncze trafiały się sporadycznie.
Prawdziwki dwa po drodze, a cała reszta pod dwoma dębami. A nie, trzy były kawałek dalej pod trzecim dębem, ale można to też potraktować, że były w tym samym punkcie. Wszystkie duże i bardzo duże. Brak młodzieży. Większość robaczywych. Największych nie dało się zabrać - były tak przemielone, że trzymały się tylko na skórce.
To samo z
podgrzybkami - w sensie, że mało młodych - za to niewiele było robaczywych, więc pierwszy raz w tym roku dało się coś ususzyć na zimę.
Szkoda, że padało tylko z piątku na sobotę, bo to, co zebraliśmy, to ewidentny efekt poprzedniego deszczu. Gdyby popadało kilka dni, to można by z kosą iść do lasu, a tu znów zapowiadają słoneczny tydzień z dość wysokimi temperaturami.
Jeśli jednak nie straszne Wam dłuuugie spacery, to jak widać da się coś zebrać - szczególnie po tym weekendowym deszczyku może pojawi się młodzież.