Las sosnowy z mchem i jagodowymi krzewinkami obdarzył mnie 60 kolczakami i 18
podgrzybkami. Warto było pomyśleć i wybrać właściwą stronę lasu, tą nasłonecznioną.
Melduję posłusznie, że w górach są grzyby. W Łysych Górach, koło Świbia. W końcu się wyrwałem z różnych obowiązków do lasu, kombinując, gdzie by tu najlepiej posznupać za grzybami. Parę lat temu pisałem w tym miejscu o tym, jak grzybki w listopadzie pojawiały się na południowo-zachodnich stokach pagórków, gdzie w miarę swoich możliwości jeszcze operowało słońce. Skorzystałem z tej wiedzy dzisiaj i okazało się to jak najbardziej słuszne. Po godzinie miałem 10
podgrzybków i byłem prawie wniebowzięty. Prawie, bo równocześnie miałem pełną torbę śmieci. Nie dość, że kretynom się nie chce zrobić kilku kroków do śmietnika przy parkingu, wsadzić papierka po cukierku do kieszeni, to jeszcze wieszają puszki na gałęziach, jak tazok stare
prawdziwki. Ale z tego przecież nic się nie wysieje, najwyżej jakiś lasoświrek się zlituje i weźmie w końcu na osiedlowy hasiok. Wracając do grzybobrania, sprawdziłem na północnych i wschodnich stokach górek, nic tam nie rosło, więc wróciłem na stronę przeciwpołożną i odnotowałem następne sukcesy. Po 1,5 godziny miałem 15
podgrzybków, co zaspokoiło moją grzyboświrkową chuć, więc następnie oddałem się lasoświrzeniu. To polegało na osobistym przeglądnięciu i ocenie wcześniej namierzonych miejscówek i przedzieraniu się przez różne fajne i gęste chaszcze. Miejscówki były w okolicy stawu Poręba i wyglądały naprawdę obiecująco, buczyny, dąbrowy, mieszane, w sezonie będą mnie jarały nadzieją na piękne i liczne Boletuski. A staw Poręba to inna historia, w dawnych czasach był dla mnie dostępny w celach wędkarskich, karpie i szczupaki brały niemiłosiernie. Teraz jest przebudowany przez LP na zbiornik retencyjny, zresztą całkiem ładny, korzystają z niego głównie zwierzęta (ślady na fotce) kopytne i psowate i także kłusownicy, co stwierdziłem po resztkach patroszonych ryb. W miarę upływu dnia zaczęło się robić w moich oczach trochę niewyraźnie, więc postanowiłem wracać, zbierając tu i ówdzie zapomnianego śmiecia. I znowu las mi się za to odwdzięczył, bo widząc z daleka śmiecia szedłem do niego i znajdowałem widocznego tylko z bliska grzyba. Na koniec w ten sposób znalazłem około 10 m2 porośniętych kolczakami, przy drodze i blisko parkingu. Ten fakt podniósł radykalnie wynik mojego grzybobrania, po namyśle postanowiłem zostawić to tak, żeby było kolorowo i optymistycznie: 2 godziny zbierania, 68 sztuk, reszta czasu zaliczona do rozpoznania terenu.