Planowałem odwiedzić las po drodze, przy okazji wyjazdu do Opola. Ale żona rano opuściła szlaban na wyjazd, w obliczu szalejących gwałtownych zjawisk pogodowych. Dopiero przed południem dotarłem przez wichry i burze do Opola, a tam... normalnie nienormalne słońce! Dzięki temu uwinąłem się Migiem-21 przy grobie babci i czym prędzej do lasu. W drodze oczywiście zaraz za Opolem znowu pogodowa ekstrema, szaro, ciemno, narywa drzewami, leje. Modliłem się o cud i ten się zdarzył, przed samym Świbiem czary-mary i przestało wiać i padać. Dałem sobie 1,5 godziny, czyli nie ma co liczyć na spektakularne zbiory, tylko rekonesans. W lesie oczywiście tylko ja, reszta znormalniała i spokojnie jadła w tym czasie niedzielny obiad. Starając się nie myśleć o jedzeniu, najpierw sprawdziłem najbliższe młodniki różnogatunkowe, gdzie jeszcze niedawno "kosiłem"
podgrzybki, ale tym razem totalne zero, pół godziny w plecy. Zdecydowałem się więc na szybki marsz przez "góry" (mniejsze niż Beskidy) do moich niedalekich prawdziwkowych miejscówek. W górach zaczęło mocno narywać lasem, sosny gięły się jak trzciny. Powiem, że trochę byłem niespokojny, na szczęście to było tylko kilka podmuchów, które poleciały straszyć kogoś innego, a ja wreszcie znalazłem pierwsze
podgrzybki. W jednym miejscu wyrosły 4 sztuki, co dało mi nadzieję, ale to była tylko podpucha. Potem już tylko pojedyncze sztuki. Wszedłem w starą buczynę i zrobiło się ciemno, mój okularniczy wzrok przestał widzieć cokolwiek na rudo-żółtym dywanie z liści. Nie wiem jak, ale chyba moim radarowym nosem wykryłem obecność czegoś w pobliżu, co okazało się grubaśnym małym ceglasiem. Ten przystojniak, jak się później okazało, uratował mój honor, więc umieściłem go centralnie na zdjęciu. Potem musiałem skakać przez Świbską Wodę, która w lecie jest całkiem sucha, a w porze deszczowej przypomina małą rzeczkę, na szczęście znalazłem wąskie miejsce i zgrabnie pokonałem przeszkodę. Niestety, na drugim brzegu w prawdziwkowych miejscówkach zero. A na horyzoncie zaczęło prześwitywać złoto, tak właśnie z kierunku Gór Złotych i od razu zrobiło mi się dużo przyjemniej, zima jeszcze chyba nie zaatakuje. Zdjęcia musiałem robić z fleszem, bo mój telefon nie dawał rady w tej szarudze. Oprócz
ceglasia i
podgrzybków znalazłem przerośnięte
kanie, których nie zbierałem i nie liczyłem, oraz jakiegoś włochatego białego stwora na powalonym drzewie. W sumie jestem zadowolony, może wytrzymam do pełnowymiarowego grzybobrania. Pozdrawiam "zboczonych" i tych, którzy dzisiaj odpuścili. Nie poddawajcie się, las jest na swoim miejscu.