Wszyscy wiedzą, że miałem niezałatwione porachunki z bandą czarnego łepka:-), obiecałem mu, że prędzej czy później się spotkamy, nie mogłem więc stchórzyć. Wiedziałem, że dziś ostatni dzień, aby zmierzyć się z tymi zawadiakami w czarnych czapeczkach, jutro pojawi się mróz i przepędzi wszystkich, na arenie pozostaną tylko
boczniaki,
opieńki i
zimówki z uszakami. Ale gdzie są ci rozbójnicy?? I wtedy z pomocą przyszła wróżka Grażka:- D i powiedziała: tam oni są, tam się chowaj, cała banda widziałam jak się naradzali, pędź póki nie będzie za późno:- D. Pognałem więc w bór sosnowy na spotkanie z przeznaczeniem, ale wszędzie przeciwności losu, las pływa, drzewa szumią i kołyszą się jakby chciały mnie przepędzić. Po drodze stary dziadek w brązowym kapeluszu, bez nogi i z wyłupionym okiem przez żarłoczną leśną bestię ociekającą śluzem, powiedział nie znajdziesz ich, tu tylko samotni starzy pustelnicy chowają się w najmroczniejszych zakamarkach lasu. Kilku z tych pustelników znalazłem, ale nie był to powód do przedwczesnej radości, nie mieli też dla mnie żadnych wskazówek. Zrezygnowany i mokry od wody lecącej z nieba przeprawiając się przez kolejne podtopione rowy i doły, nagle usłyszałem głośny śmiech dobiegający od gościńca. Skradam się cichutko i widzę trzech rubasznych pękatych jegomości: jak nie skoczyłem na nich, przyparłem do ściółki i mówię gadajcie gdzie jest reszta bany, twardzi byli, nie chcieli puścić pary z pyska, ale po krótkiej próbie sił wszystko mi wyśpiewali:-). Ruszyłem więc szybko sprawdzić, czy nie chcą mnie przypadkiem zmylić, pognałem przez młodnik minąłem skarpę i podchodzę do kopczyków ziemi, a tam kapitan bandy i cała zgraja, niczego się nie spodziewali. Razem było ich 76, zmagaliśmy się przez 1,5 h, aż w końcu zwyciężyłem i powiedziałem, a teraz pójdziecie ze mną:- D, kilku jednak uciekło w głąb lasu odgrażając się, że wrócą tu za rok jeszcze silniejsi i jeszcze liczniejsi, ukłoniłem się i powiedziałem na to liczę do następnego spotkania, a potem sam pognałem prawie nie oglądając się za siebie. Orkan postanowił wygnać mnie z lasu ryknął straszliwie, złamał kilka drzew, a niektóre powalił z korzeniami. Pomyślałem sobie, że zaraz znajdę swój powóz przywalony sędziwą sosną, na szczęście stał nienaruszony i gotowy do szybkiej ewakuacji, a ja razem ze swoimi łupami pojechałem się wysuszyć, żeby nie dorwała mnie znowu leśna gorączka:- D