Zimno, leje, wieje. Musiałem jednak tam jechać. 40 km by pożegnać się, spojrzeć jeszcze raz na te drzewa, zaciągnąć sie mocno tym wilgotnym górskim powietrzem... W lesie mgła, cisza, spokój. Żadnych ludzi, 0 aut pod lasem... Janusze grzybobrania już dawno siedzą w ciepłych kapciach przed telewizorem, a nam co z tego że leje na głowe jest radość przeplatana ze smutkiem bo wiemy, że to już ostatni raz tam w tym roku... Cel był jasny wrzucić grosza do potoku z życzeniem by zdrowo wrócić tam w przyszłym i żeby chociaż w 1/4 był tak owocny w zbiory jak ten kończący się. Drugi znaleźć jakiegos
prawdziwka na pożegnanie. Trzeba było godzine od wejścia do lasu, gdy już schodziliśmy lekko zrezygnowani, że już nie uda się go znaleźć w ten słyszę jak moja Luba podskakuje i radośnie krzyczy mam
prawdziwka :) Piękny na grubej nodze bezczelnie stał i czekał na nas. Potem ja następnego wielkiego takiego co widzisz go z odległości 10 metrów i gdy jest środek sezonu nie masz prawa znaleźć bo poprostu ktoś Cie uprzedzi. Oj nakręciło nas to oj nakręciło;) Tak z godzinki w lesie zrobiły się trzy podczas których nazbierało się 10
prawdziwków, około 20 gniewusów, 5
podgrzybków i ze 20 ładnych
rydzów z których dalszej obecności w lesie jestem mocno zdziwiony bo już 2 tygodnie temu była ich koncówka. Na koniec powiedzieliśmy głośne do zobaczenia w przyszłym roku napotkanej też jedynej i chyba ostatniej w tym roku salamandrze. Pozdrawiam wszystkich tak samo mocno grzybniętych;)