Powinienem wybrać się na
grzyby w sobotę, a nie we wtorek. Byłyby ładniejsze, zdrowsze i mniejsze. Ale tak sobie ułożyłem tydzień, najpierw obowiązki, potem przyjemności. Mimo niedawnych deszczy w lesie susza, co widać choćby po spękanych kapeluszach. Rżnięcie na potęgę, na szczęście moją ulubioną miejscówkę tylko przerzedzili, dwie inne w poprzednich latach wygolili do zera. Jeszcze mi kilka zostało, żadna z odwiedzonych mnie tym razem nie zawiodła, tylko powrót był ciężki i jeszcze ten upał, masakra. Ale nie żałuję ani kawałka drogi. Pozdrawiam wszystkich zagrzybionych 😀