Suche fakty są takie, że nie wyrobiłem i pojechałem do lasu😄😄, a w lesie 106
podgrzybków brunatnych w dwie godziny i 20 min.
Miałem już dziś nie jechać, ale załatwiłem większość obowiązków, Dzidek i Arturo podsycali moją ciekawość, zdając relację ze swojej wycieczki, a na koniec pomyślałem, że to może być jedno z ostatnich grzybobrań z prawdziwego zdarzenia, bo potem kiepsko z czasem, a końcówka... tfu wypluj te słowa😄😄😄. Pojechałem tym razem w nowe miejsce, zameldowałem się w lesie dopiero o 15.30. Idę, idę i nic normalnie zero, i tak szedłem chyba z trzy kilometry, a po drodze znalazłem tylko dwa młode
podgrzybki. Zaczynałem się lekko denerwować i myślałem, że zrobię wpis jak to nic nie ma i gdzie te pełne kosze. Szedłem dość szybko i co chwilę skok w bok i sprawdzian i po trzech km. prawie w linii prostej, w końcu trafiłem na gniazdo
podgrzybków, a że do zmroku zostało 1,5 h postanowiłem dokładnie przeczesać to miejsce i już nigdzie nie chodzić.
podgrzybki super pękate z ciemnymi łebkami😍, co ciekawe kilkadziesiąt metrów dalej w obrębie tego samego oddziału rosły
podgrzybki z dużo jaśniejszymi łebkami, ciekawe, może jedne dostały więcej słońca. Nieważne, zabawa była przednia😄 czułem się jak na studniówce tańcząc poloneza, do przodu tanecznym krokiem i parę skłonów, potem w bok i zwrot i znowu do przodu i skłony😄😄. I tak przeczesałem prawie cały kwadrat. To wyspowe występowanie grzybów zawsze mnie zadziwia. Powrót był spokojny bez pośpiechu. No powiem, że się dogrzybiłem w ten weekend. Pozdrawiam😊