Dziś 1 listopad, więc na cmentarz... nie jadę, godzina w korku, pół godziny parkowania, przeciskanie się między ludźmi, by zapalić znicz, a potem na kolejny cmentarz, jeżdżę wcześniej. Swoich bliskich wspominam w miejscu, które kochali i pokazywali mi od dziecka... w lesie. Nie był to jednak wyjazd "na grzyby", gdyż tych ostatnio było mało, tylko wycieczka, oczywiście z "dyżurną torbą" i nożykiem. Zaczęło się jak nigdy, przez 2 godziny ani jednego grzyba, same stare
rydze i
kolczaki w fatalnym stanie, powyżej 550 m npm, na polach gdzieniegdzie leżał śnieg, powyżyj 650 m npm zaczął się "pokazywać" w lesie, 100 m wyżej zima na całego, więc grzybobranie miałem z głowy. Aż tu "nagle" (po 3,5 godz.) widzę przy drodze 2
rydze, (1 na pierwszym zdjęciu) w niezłym stanie, ale tylko 2 więc nie brałem, schodzę 50 m niżej, 5 sztuk, ostukałem lodową glazurkę, odśnieżyłem i powrót po te dwa co zostały przy drodze, 7 to już prawie na kolację:-). Dalej było coraz lepiej (mniej śniegu) i uzbierało się tych rudych 1,5 kg, lecz to jeszcze nie był koniec...