Las sosnowy (wejmutka), a potem - brzozowy. Same
maślaki (mnóstwo, połowa została w lesie z lokatorami), dwa małe gołąbki (reszta zjedzona), dwie wielkie pieczarki + dwie mniejsze z własnego trawnika, garść maleńkich złotoporych (same zdrowe). I niech mi będzie wolno tylko powiedzieć: YES!!!
W lesie zachowywałam się jak mała dziewczynka: biegałam, śpiewałam, niemal tańczyłam z radości. Chyba to rozumiecie po naszej wielkiej suszy. I pozwolę sobie nawet dodać kilka fotek z tej wielkiej radości, a co! ps. Niestety, las nie wygląda rokując na przyszłość. To były raczej niedobitki.