„Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”. Cytat taki, za Markiem Twainem, na wypadek, gdyby komuś brakowało epopei o Rycerstwie Późnej Jesieni. Tegoroczne epopeje z powodów różnych formę mają wielce kadłubową, dokładnie to ograniczają się do niniejszego wpisu. Kolega Grzegorz Orkan załatwił sprawę wyselekcjonowania autentycznych wariatów z grupy nawiedzonych, więcej chętnych do zarobienia w baniak, tudzież przemodelowania karoserii ulubionego pojazdu spadającą gałęzią nie odnotowałem. Znaczy – w lesie kompletnie pusto. Tylko my z Koleżanką Małżonką, która dała się namówić na próbę samobójczą. Przez pół godziny kontemplowaliśmy smętne resztki przemoczonych blaszkowców pośród opadłego listowia, aż tu nagle, w pasie mchu między dwoma laskami wylazła na nas banda Czarnych Łbów. Młodych. Pękatych. Banda jest pojęciem umownym, sześciu ich było, ale zdradzili pozycje reszty. Stare sosny, mech i igliwie – tak mniej więcej brzmiały ich zeznania pod groźbą przypiekania pięt. Się sprawdziło. Wprawdzie myszy tu i ówdzie zdążyły przed nami, ale przynajmniej nie trzeba było strzelać do ślimaków, te bowiem nie otrzymały logistycznego wsparcia w postaci ciepłych ubrań i z powodu spadającej temperatury musiały odpuścić wojnę z grzybiarzami. I tak się spacerowało w huku wichru i trzasku pękających konarów i tak się myślało. Owszem, cudnie jest trafić na wysyp i czołgać się od grupy do grupy, bo wstawanie z kolan nie ma sensu. Owszem, fajnie jest zasilać bagażnik kolejną górką usypaną ze zdobyczy. Warto to przeżyć. I noce poświęcone na przerabianie zdobyczy, jak w fabryce. Ale prawdziwa radocha jest właśnie wtedy, gdy trzeba grzyby wytropić, oglądając uważnie las i trzymając mózg (czy co kto tam ma, spełniającego tę funkcję) na stadbyu w poszukiwaniu odpowiedzi na fundamentalne pytania – Liściasty? Iglasty? Mieszany? Krzaki? Jagodziny? Mech? Trawa? Działeczka z jałowcami, czy brzezinowy młodnik? Tak było dzisiaj. Dwie godzinki spaceru, przyglądania się zieleni i przyjemnego wysiłku szarych komórek. A na końcu to nawet przestało padać i słońce wparadowało oknem w nawisie czarnych chmur. W sumie – cudo. Tylko się trochę zmartwiłem wpisem miłej bełchatowskiej współuzależnionej, tym o pojedynczych członkach. Z żoną byłem:- P