szerzej:
Witajcie. Po dwutygodniowej absencji upragniony wypad do lasu. Co prawda po miesiącu temperatur 30+ nie spodziewałem się wysypu ale i jednocześnie nie spodziewałem się tak dramatycznych obrazków. Nieświadomy obrotu spraw zacząłem od penetracji czerwonych dróżek. Zero objawów jakichkolwiek grzybów. Pomyślałem wrócę przy mokrych grabowych bobrowych rozlewiskach, może chociaż jakiś spalony słońcem grabowy?. I to był mój błąd, widoki które zastałem rozbiły mnie doszczętnie. Bobrowiska, które jeszcze miesiąc temu i po miesięcznych opadach obejmowały swym zasięgiem kilkanaście / kilkadziesiąt hektarów, po z kolei miesiącu bez kropli deszczu zamieniły się w kilka płytkich kanalików. Biedne bobry, biedne łosie, biedny las, biada mi. Kolejna scenka jeszcze bardziej drastyczna. Ciek wodny, który łączy dwa bobrowiska o głębokości 1,5 - 2 metry i szerokości 3-4 metry zazwyczaj wypełniony po brzegi wodą (który niejednokrotnie widzieliście na zdjęciach) zamienił się w setki malutkich błotnistych kałuż, w których w rozpaczliwej szamotaninie duszą się karasie. Biedne karasie, biedny las, biada mi. Zdruzgotany widokiem bez zbędnej zwłoki, kroki swe skierowałem na wyższe partie lasu. Niestety nawet widok wrzosów, które w normalnych okolicznościach zwiastują szczyt sezonu grzybowego, nie był w stanie mnie pocieszyć. Ogarnął mnie straszny smutek i żal, żal do samego siebie. Tydzień temu w chwili, gdy las przeżywał straszne chwile a ostatnie grzyby dokonały żywota w palącym słońcu, ja beztrosko moczyłem du... sko i oddawałem się rozkoszom wodnych kąpieli i innych nadwodnych uciech. Jednakże zawsze jest promyk nadziei, światełko w tunelu. Jak ujrzałem pośród mchu jasny żółty punkcik zawyłem jak wilk, nieopodal znalazłem kolejne 4 punkciki, wiara w życie powróciła. Poczułem się jak maju nad pierwszymi kurkami. Nawet spadające z liści wprost na szkiełka okularów krople wody po nocnym deszczyku, które nie raz doprowadzały mnie do szewskiej pasji, akurat dzisiaj były dla mnie osłodą i dodały otuchy. Tak więc "Bazylio" jestem Ci dozgonnie wdzięczny za doniesienia i piękne fotki czerwonych. Koleżanko Wielkopolanko niestety przyszedł ten dzień - ten wpis należy do mnie. Pierwszy taki dzień w sezonie bodajże od nieszczęsnego 2014 r., w którym stan czerwonych równa się 0, stan jakichkolwiek grzybów jadalnych równa się 0. Pozdrawiam ekscytując się waszymi doniesieniami. Ja na razie muszę zadowolić się świeżymi jeszcze wspomnieniami i fotkami w oczekiwaniu na porę deszczową.