szerzej:
Takiej wiosny- która notabene się już zakończyła jeszcze na moim terenie nie było. Lipiec już, a ja jeszcze na własne oczy żadnego rurkowca nie uświadczyłam. Właściwie mogę powiedzieć, że pomału zapominam jak wyglądają borowiki, koźlarze, maślaki. Innymi latami o tej porze zawsze miałam ich na swoim koncie dość spore ilości. Ale cóż. Deszcze u nas na kartki. Coś tam raz od wielkiego dzwonu pokropi, zmyje pył i kurz z listowia i na tym koniec. Bywają prysznice po dwa razy dziennie po 15 min. Tak więc dzisiaj aby wszystko sobie na nowo poukładać i sprawdzić po raz któryś jak i co w lesie piszczy- ruszyłam. Ścieżynki którymi się przemieszczałam całe w sypkim piachu. Powietrze w lesie podchodziło pod to z suszarni drewna. Wokoło zapach suszonego igliwia i szyszek. Drzewa rzucały na okolicę przepiękny cień, tak ze spacer w przyjemnym dość chłodnawym jeszcze powietrzu. Szperałam wzrokiem na boki w poszukiwaniu najdrobniejszego choć przedstawiciela grzybowych- jakichkolwiek już. Byle coś wyłuskać. Niestety wszędzie tylko szeleszczące pod stopami liście, igliwie i szyszki, oraz jakieś suche gałązki. Nic zero totalne. Spacer, jak to w lesie przemiły. Ptactwo robiło co mogło by pobyt umilić. A że las też liściastym był, to i w suchych liściach dębowych popisy wojaży dawały przeurocze wiewiórki. Liście suche, to ich harce bywały dość głośne. I to właśnie nie po drzewach pomykały lecz po liściach. W młodych buczynach puściuteńko, to samo pod sosnami. Tam nawet mech pod stopami szeleścił do suchości. Małe leśne roślinki ze smutnie zwieszonymi na kwintę czubkami- pod stopy sobie zaglądały. One bidulki w tym wysuszonym podłożu nie dawały rady. Wędrując ścieżynkami i pomiędzy drzewami dotarłam do starej dąbrowy. Mam tu swoje miejsca sekretne w kurki i borowiki usiatkowane dość zasobne. Tak, że spacerkiem do tych miejsc zdążałam. A tam na pierwszy rzut oka pustka. Pustka tak jak na całej leśnej połaci. Ja jednak na pierwszych wrażeniach nie zakończyłam spaceru. Zastanowiło mnie co te liście dębowe w takich pofałdowanych pryzmach leżą sobie. Tu górka, tam górka i tak sobie pagórkami pod tym dębami polegują. Nic więcej tylko uzbrojona w pokaźny kijaszek zaczęłam w tych pagórkach gmerać. i wygmerałam. KURNIK jak się patrzy. Muszę przyznać, że tak dorodnych kurak dawno nie widziałam. Najwyższa ze stad licznych miała prawie 10 cm wzrostu. Uciecha moje granic nie miała. Musicie mnie zrozumieć. Co prawda w tym sezonie troszkę w kurki się obłowiłam, ale nie w tak dorodne i w ilości takiej. Jak na warunki pustynne- rewelacja. Pod każdą pokaźną górką liści zalegała dość elegancka kurza rodzinka. Uzbierałam ich pokaźną miseczkę. Wychodząc z lasu na jednym z drzew znalazłam dość ładnego żółciaka siarkowego. Nie jestem amatorką, a więc po sesyjce został w lesie. Może jeszcze ktoś poza mną nim oko nacieszy. W domu po powrocie napawałam się cudownym zapachem świeżych kurek. Spacer cudowny, tym bardziej, że jednak z grzybkami pod pachą. Będą cudownie na masełku klarowanym smakowały. I teraz sama sobie zadaję pytanie na jak długo ten zbiór musi mi wystarczyć. popada czy też dalej w piaskownicy na spacery będę brnęła? Tego nie wie nikt. Ale warto było połazić, pooddychać tartacznym zapachem, włamać się do kurnika. Z zadowoleniem ślę Wam serdeczne leśne pozdrowienia :)
szerzej:
TOTALNA SUSZ GRZYBÓW BRAK, NAWET TRUJĄCYCH NIE MA.