Czasem człowiek musi, bo inaczej się udusi. Mnie dziś musik naszedł na poszuranie wokół komina. Rowerkiem wybrałam się na chyba przedostatni objazd pobliskich miejscówek. Lasy z przewagą sosny i małą domieszką buczyny, dęba i brzóz. W lesie lekko wilgotno, pogoda wymarzona, choć z początku wietrzna. I przede wszystkim cicho. Pierwsza miejscówka, położona najdalej pusta. Tylko deszcz igieł i złotych liści.
Potem po drodze mała polanka z nielicznymi bukami i pojedynczymi dębami. Tu las obdarzył mnie jednym ceglasiem raczej wątpliwej urody. Wracając już w stronę roweru, nagle ciszę rozdarł okrzyk... o jeeeeroonie, wiiii haaaahaaa, bo mało się nie przewróciłam o ogromnego
prawdziwka. Najpierw pad na kolana, a zaraz potem odtańczyłam nad nim pseudo indiański taniec. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś mi się przygląda 😁. Wiele byście dali żeby zobaczyć miny starszych państwa... W sekund pięć szybko się oddalili, pewnie z przekonaniem że z wariatami nie wiadomo co... Obfotografowałam i zatargałam do wehikułu. I dopiero jak mi przeszła euforia, dokonałam oględzin, no i okazało się, że niestety, ale wielgus był dość mocno zamieszkały. No w końcu można było się tego spodziewać. Odniosłam do lasu, ale i tak ten okaz zrobił mi dzień.😀 A przede mną jeszcze trzecia miejscówka. Słońce cudownie świeciło w oczy choć z pewnością nie pomagało w wgapianiu się w dębowe liście. I jest … kolejny
prawusek, może niezbyt urodziwy, ale poza nóżką zdrowy. Dalej już szłam wydeptaną wąziutką dróżką napawając się widokiem lasu i pięknie przebarwionymi jagodzinami, rozmyślając o tym jaką piękną mamy jesień i że do wiosny wcale nie tak daleko. I na tej ścieżce jakieś 10 m przede mną… coś zamajaczyło … fatamorgana … zmrużenie oczu… podejście tip-topami jakby z obawą, czy nie zniknie … i po chwili pełny banan z wyszczerzeniem. Takie niespodzianki są super. Dziękuję ci lesie za cudny dzień.