Absolutny rekord tego roku. Pełniutki, pełnowymiarowy kosz. Będzie z czym walczyć w kuchni do późnego wieczora. 85%
ceglasi, 10%
prawdziwków, 5%
zajączki i
podgrzybki,
kurki też sie trafiły. Lasy bukowo jodłowe. Wyrychliłem się z raportem, bo pewnie mój dzisiejszy towarzysz wycieczki - Emil – jako człek skromny - nieco zaniży efekty. Ale i tak najważniejsza dzisiaj była znaleziona nad bagnistą kałużą - notatka zapisana na bukowym liściu. Wypadła z sekretnego pamiętnika salamandry z datą 23 czerwca, a na niej niezdarnie napisane małą zwierzęcą łapką stało napisane tak:
„ Ale uroczy letni dzień. Leje jak z cebra, zimnica – ledwo 11 stopni – mglisto, wilgotno, błota po kostki. Raj na ziemi. Żyć nie umierać. Cały las dzisiaj należy do nas. Łazimy sobie po mokrej jak gąbka ściółce, pod kapiącą z traw wodą, sycimy swoje zmysły tą uroczą, słotną i deszczową aurą. Tu smaczna, tłusta dżdżownica ( chyba od dżdżu tak ją nawali ludzie ), tam gruba larwa, gdzie indziej sushi z robaczka, a na deser creme brulee z
prawdziwka. No powiem Wam siostry - Idylla. Żadnych nawiedzonych turystów, żadnych zagrożeń, beztroska, słodka rozkosz. Ale, ale przecież normalni ludzie nie łażą po lesie w taką ulewę, więc skąd te dźwięki ?? No kruca bomba lezą w moją stronę jakieś dwa gamonie na dwóch nogach. Jeden tacha pełny koszyk grzybowych salamandrzych smakołyków, drugi się wycwanił i co raz dokłada do koszyka temu pierwszemu
ceglasie i
borowiki. A koszyk widać - już mają pełny i ciężki. Ha ha wyglądają jak dwie zmokłe kury. I tak wszystkiego nie znajdą. Szkoda, że nie mam koloru ściółki bo było by mi łatwiej się ukryć przed ich wzrokiem. Jednego z nich kojarzę – to lokales Tazok. Uff odsapnęłam sobie – jak on jest w pobliżu – wiem że nic mi nie grozi. Tego drugiego nie kojarzę, ale jak ten pierwszy smyczy go za sobą - pewnie też jest niegroźny. Dla pewności i lepszego oglądu sytuacji - spadam jednak na drzewo. Na mokrego buka, mam tam swój punkt obserwacyjny. Ciau grzyboświrki!! Do następnego razu. Pozdrawiam Was: beskidzka salamandra