© fotografia została załączona przez informatora o grzybobraniu; z pytaniem o jej wykorzystanie poza ramami systemu monitorowania występowania grzybów grzyby.pl należy kontaktować się bezpośrednio z autorem fotografii a nie ze mną (kontaktu do autora zdjęcia zwykle nie posiadam)
W nocy popadał przepiękny deszcz- taki prawdziwy, spokojny, ale dość obfity- nie zacinający na boki- całe minimum 3 godziny. Po tym ostatnio panującym skwarze - to czyściutka ambrozja- afrodyzjak jakiś. Już wczoraj o 23 wiedziałam co dzisiaj z własną osobą pocznę. Raniutko, skoro świt, jeszcze szaro na zewnątrz, ale widoczna niezła rosa, na termometrze takie w sam raz +16, do tego niebo cudownie zasnute chmurami- czyli wyjazd. W lesie o 6/15. Pojechałam oczywiście sprawdzić co z zagrzybieniem, ale tak sobie wmawiałam, że to zrobię mimochodem. Spryskanie lawendą własnej osoby pozostawiłam na "zaś", żeby własnym zapachem nie niwelować aromatów mokrusieńkiego lasu. Wszystko dookoła ociekające rosą. Mokry mech i igliwie. Sosny, przy niewielkim powiewie wiatru darzyły mnie delikatnym prysznicem. Las mroczny, zagadkowy, szary, ale jakże cudowny. Ptactwo z rana jakby nieco milczące, później zabrało się za śpiewy i wygłupy. Odbyłam taki dłuższy spacerek, głównie duktami i obrzeżami w celu nacieszenia się widokami, chłodem, aromatem. Nie powiem, że patrzyłam tylko w górę. Boki penetrowałam równie zaciekle z poszukiwaniu młodziutkich grzybków. Na uboczu znalazłam Borowiczki usiatkowane- 3 szt. Młodziutkie i najważniejsze, że to ja byłam pierwsza- no powiedzmy, że troszkę majstrowały przy nich ślimaki. Na obrzeżach pod sosnami rosły młodziutkie kanie. Jedna otwarta, po sprawdzeniu - robaczywa. W związku z zasiedleniem jej przez czerwie, stwierdziłam, że nie ma na co czekać i zebrałam pozostałe, zdrowe, ale jeszcze zamknięte osobniki w ilości 7 szt. I jeśli o grzybki by chodziło to to by było wszystko. Niedaleko siedliska kań, coś mi mignęło. Spojrzałam w bok- zaskroniec próbował zbiec. Szybciutko wzięłam do ręki patyk i próbuję gościa delikatnie wyhamować i zawrócić. Wyobraźcie sobie, że mi się manewr udał. On chyba ze złości przewrócił się na brzuch i udawał "trupa". Wyjęłam smarta i zaczęłam robić fotki. Ja robię, a on leży. Trwało to dość długą chwilę. Myślę sobie:" dobra brzuch już mam, chcę mieć też wierzchnią warstwę. Patyczkiem pogmerałam przy udającym nieżywego zaskrońcu zmuszając go do zmiany pozycji z "na plecach" na pozycję " na brzuchu" I tym sposobem mam fotki zaskrońca od spodu i od wierzchu. To udawanie martwego w obu wersjach trwało i trwało. Spotkanie niesamowite. Dosłownie oko w oko. Mało tego, był moment, że zaczął na mnie szczerzyć paszczę. Tak, że naoglądałam się go do syta. Po zrobieniu fotek, odeszłam parę kroków- natychmiast dał nogę. Las dał mi dzisiaj czadu- grzybki są , choć skromniutko- wrażenia ze spotkania- bezcenne- obustronne- nawdychałam się aromatów leśnych do woli, naoglądałam uroków mrocznego lasu i tylko ten minus z tego wszystkiego, że swoim wpisem zepsuję piękną grzybową statystykę okolic. Trudno. Ja swoje od lasu dziś dostałam, nawet z "nawiązką" i tego też wszystkim grzybomaniakom serdecznie z nizin życzę- Darz Grzyb:)