Wyprawa w poszukiwaniu smarów z Dzidkiem i Arturo w podmiejski lasek rozpoczęła się od mocnego akcentu😊. Dzidek znalazł
smardze prawie od razu po wejściu do, stały sobie jak prawdziwe modele, a my jak natrętni paparazzi robiliśmy zdjęcia😀. Wokół dwóch większych sztuk po kątach kryła się cała rodzinka. Niestety później grzybów nie było już prawie wcale, trafiła się jedna naparstniczka czeska w podeszłym wieku, a na powalonych drzewach tu i ówdzie małe podsuszone
boczniaki topolowe.
Las o tej porze roku niezwykle urokliwy. Temperatury praktycznie letnie, zieleń zieleńsza niż zwykle, słowem widoki prześliczne. Chodziło mi po głowie, żeby kolejny las popluskać się błotnym strumyczku, a Arturo już czekał z aparatem, ale może przy innej okazji😀. Znaleźliśmy też kępę świeżych żagwi zimowych, wyglądały z góry tak, że swobodnie mógłbym udawać, że to jakieś jadalne kapeluszniki, a Dzidek znowu nie mógł odpuścić śluzowcom😀 i wyfocił jakieś pomarańczowe landryneczki drzewne, one chyba po prostu za nim chodzą😀. Dzięki za wspólne smardzowanie, ciągle jestem pod wrażeniem zielonego lasu łęgowego. Pozdrawiam! Dziś może wrzucę jeszcze jakieś fotki, mam już kolaż z wczoraj haha, a myślę jeszcze o flaczkach z żagwi łuskowatej😀. Do następnego razu.