Lasy u podnóża Matki Niepogód, Kapryśnicy, chociaż wolę jak Ją nazywają Królową Beskidów, nie zaskoczyły mnie zmianą aury, bo to przecież norma, szczgólnie w lipcu: słońce, ulewa, burza, słońce, burza, grad. Zaskoczyły mnie pozytywnie, nie ilością, bo szału nie było, ale różnorodnością leśnego bogactwa. Z suszarki wydobywa się zapach prawdziwków, podgrzybków, ceglaków, kurek, kolczaków, jednego borowika górskiego i pierwszych w tym sezonie całkiem sporej ilości małych rydzów. Ale, ale.., czy to już czas na rydze?
Pozdrowiam całą szacowną grzybiarską brać, już ze Śląska. |