© fotografia została załączona przez informatora o grzybobraniu; z pytaniem o jej wykorzystanie poza ramami systemu monitorowania występowania grzybów grzyby.pl należy kontaktować się bezpośrednio z autorem fotografii a nie ze mną (kontaktu do autora zdjęcia zwykle nie posiadam)
Dzisiejszy dzień był UDANY. Wszystko dziś mi się udało. Udało mi się mieć wolne, udało mi się pojechać do lasu, udało mi się nazbierać grzybów i coś jeszcze mi się udało, ale o tem potem.Zacznę od początku, a właściwie od końca wczorajszego dnia.Kładłam się spać radosna, bo wiedziałam, że dziś będzie fraj. Wstałam jeszcze bardziej radosna - przecież do lasu jadę. Super niespodzianka na pierwszy dzień lata. Las przywitał mnie śpiewem ptaków, promieniami słońca tańczącymi między drzewami, lekkim wiaterkiem, który pomuskał mnie po włosach. Poczułam się tak, jakby on ,tzn.las mój,ucieszył się z mojej ponownej wizyty. O radości, która mnie ogarnęła nie muszę chyba pisać, wiadomo... pełnia szczęścia:)Moja miejscówka na dzień dobry poczęstowała mnie pięknym usiatkiem z filuternie przekrzywionym kapelusikiem. Zaraz potem trzy następne, mniejsze,za to grubaski.Kawałek dalej... szlachcic z ciemną czupryną. Obejrzałam się wokół...kolejni stali . Później na przemian usiatki, ceglasie,i od czasu do czasu szlachcice. Do ich grona dołączyły panie starsze i młodsze w żółtych żakiecikach. Ponoć modny kolor w tym sezonie, może były we Włoszech na jakim szczycie? I tak idąc ode drzewa dode drzewa,ode krzaczka dode krzaczka, ode dróżki dode dróżki udało się wyłapać 34 borowiki usiatkowane,12 szlachetnych,21 ceglastoporych i flaszkę czyli ok.0,5 litra kurek. Po drodze widziałam gołąbki, muchomory czerwieniejące, goryczaki (jeden zrobił mnie nawet w konia), żółciaki i jakieś inne nieznane mi blaszaki.A potem..... No właśnie,a potem zrobiłam, jak się później okazało, niezbyt mądre posunięcie. Polazłam w inne miejsce, miejsce,w którym kiedyś zbierałam prawdziwki. W stronę bagien i ostoi zwierząt.W pewnym momencie usłyszałam głośny pomruk . To przecież dzik! Do wydania tego dźwięku użył chyba subwoofera, bo aż mną zatrzęsło, a czapka na głowie zaczęła mi się dźwigać! Wlazłam na dziczą buchtę!I co widzę... coś ryżego, pasiastego lata po ziemi! O matko, ale wdepnęłam, locha z młodymi i to nie jedna a kilka! Dzicze przedszkole! Automatycznie uruchomił się mój komputer, który nakazał mi nie ruszać się, nie krzyczeć,po prostu stać.Po dźwiękach ,które wydawała z siebie locha, można było wyczuć, że jest co najmniej mocno poirytowana moją obecnością. Stałam tak i tylko modliłam się, żeby żaden pasiak nie dziabnął się np.patykiem ,nie potknął, ani tym samym nie wydarł japy, bo byłoby już po mnie.Locha stała przede mną w odległości ok. 5-6 metrów i łypała na mnie ślepiami. Robiła przy tym pozorowane ataki tzn. startowała do mnie, robiąc niby krok wprzód,ale w miejscu, fukała przy tym niemiłosiernie!Pozostałe lochy zaczęły odganiać młode w głąb lasu. Co tu robić?Mój wzrok otrzymał z centralki komendę: skanuj teren, szukaj miejsca do ewakuacji! I znalazłam-ogrodzenie młodnika. Jakby co, to tylko tam. Drzew nie brałam nawet pod uwagę, bo do drzewa to ja mogę się ewentualnie przytulić, ale żeby na nie wleźć?!Przy tym wszystkim gorąco mi było jakbym w saunie była,ubranie zaczęło się na mnie kleić,czapki już na głowie nie czułam, chyba wisiała nad nią! Nie wiem czy oddychałam, czy w ogóle jeszcze żyłam.Kiedy w końcu warchlaki zniknęły w gęstwinie krzaków, locha pomału zaczęła się wycofywać za nimi.Co chwila przystawała, oglądała się za siebie, czyli na mnie,mrucząc jeszcze coś pod nosem. Wreszcie zniknęła. Mnie chyba nogi wrosły do ziemi, bo długo tak stałam, aż poczułam , że krew wróciła mi do nich. Dopiero wtedy się odwróciłam i pędem rwałam przed siebie aż do bezpiecznego miejsca. UDAŁO MI SIĘ! Już nigdzie więcej nie łaziłam, poszłam do samochodu i tam dopiero odetchnęłam. Uff, ale miałam szczęście. Udany był dzisiejszy wypad do lasu pod każdym względem:-)