Mgła, lejący deszcz i 11-stopniowy „skwar” to nie jest wymarzona, wakacyjna aura dla letników wypoczywających w Beskidach. Taka barowa pogoda ma jednak i swoje zalety. Właśnie w takie dni las pachnie anielsko, czysto i pierwotnie. Zapach drzew, zapach próchniejącego drewna, zapach ziemi przemieszany z wilgotnym aromatem grzybów i szyszek ogryzanych przez wszędobylskie wiewiórki, łechtał nasze nosy tak przyjemnie, że aż nie chciało się wracać. Uzbrojeni w goretexowy oręż przeciwdeszczowy, łaziliśmy przez niemal trzy godziny, oczywiście nie spotykając nikogo na drodze naszego spaceru. Już w domu, po „oskrobaniu” się z błota obejrzeliśmy na spokojnie leśne skarby. Kilka dorodnych
prawdziwków, idealne
podgrzybki brunatne, zdrowiutkie
ceglasie. Tazokowe oko zachwyciły:
goryczak jak z atlasu i prześliczne
borowiki ponure, - koledzy z czerwoną nóżką i charakterystyczną siateczką na trzonku. Koledzy zostali w lesie dla ozdoby.