Wstałem 3:30, a tu leje, no ale jak wstałem, to się już nie będę kładł :). Po drodze deszcz był coraz słabszy, aż wreszcie przestało padać. W lesie mokro, ale ciepło 18 stopni. Przez pół godziny nie znalazłem nic, rosło kilka
gołąbek i
muchomorów, ale ogólnie w lesie pusto. Zacząłem zawracać w stronę samochodu, a tu stoją "bliźniaki" przy leśnej ścieżce, dwa piękne
ceglaki, i się zaczęło. Kilkanaście metrów dalej malutkie
prawdziwki, kilkanaście sztuk, jednak poza dwoma wszystkie robaczywe, a właściwie "zeżarte" i przy dotknięciu spadał kapelusz z nóżki. Widzę następne, jeden większy... zjedzony, kilka mniejszych, dwa "uratowane"... jest następny... nie to mały wychodzący spod ściółki
muchomor, jest duży
ceglak, noga do wyrzucenia, ale kapelusz zdrowy...
prawdziwki... 12 sztuk, malutkie... 3 zdrowe... kolejne 3, WSZYSTKIE ZDROWE!!!... od pół godziny nic nie znalazłem... pieką mnie oczy i jestem cały mokry... muszę pamiętać, żeby częściej mrugać powiekami... kiedy zaczęło padać? i co to za las??? Pomału wychodzę z "amoku grzybowego", aaa mam GPS, 2 km do samochodu, w tamtą stronę, no to idę. Na koniec jeszcze 6
kurek, niedaleko auta... Właśnie dlatego nie jeżdżę do lasu bez GPS-a, bo jak mnie dopadnie "amok grzybowy", zwłaszcza jak jestem sam i nie muszę nikogo pilnować, to tracę poczucie czasu i odległości, ale też dzięki niemu, w każdym lesie, chodzę jak "u siebie". Pozdrawiam "uzależnionych"