Oto jestem. Przyszedłem na świat niedawno, ledwo kilka dni temu, bezimiennie, w na przemian mroźnym, na przemian mokrym i mglistym górskim lesie. Miałem być jednym z tysięcy owoców natury, o które nikt się nie upomni, miałem jak moje rodzeństwo poczęte w listopadówe chłody, pokryć się pleśnią, zamarznąć, zmarnieć i zapaść się w jodłowej ściółce. Niewesoło. Nawet nie mam imienia. Wszystkowiedzący władcy świata dalej spierają czy jestem borowikiem, a może
podgrzybkiem, i czy jestem oprószony, omszały czy aksamitny ? Może jestem takim niechcianym przez nikogo wyrzutkiem grzybowego społeczeństwa ? Chyba nikt mnie nie lubi,
sarny omijały mnie jak trędowatego, bo mam takie dziwne narośla na kapeluszu a wiewiórki naśmiewały z mojej żółtej nóżki. Taki to już mój nędzny los rozbitka życiowego, autsajdera i czarnej, leśnej owcy. Dzisiaj też było mi smutno i zimno, przysypało mnie białym proszkiem i choć przysunąłem się najbliżej omszałego pniaka i zawinąłem się zwiędłą paprocią czułem się niewymownie, beznadziejnie nieszczęśliwy …… Nagle w całkowitej ciszy usłyszałem nieznane mi dotąd dźwięki. Zbliżały się powoli, były podobne do stąpających wcześniej w pobliżu
saren. „Tu jestem” wołałem, „Tutaj”, „Nie idź dalej”, „Odgarnij śnieg, znajdź mnie „ Usłysz” prosiłem przez łzy. „Proszę „ wyszeptałem na koniec słabiutkim głosem. I stał się cud. Stanęło nade mną coś wielkiego, nie wystraszyłem się, odgarnęło snieg z mojej łepetyny i powiedziało do mnie sympatycznie: „Tu jesteś, mój sliczny aksamitku „ Jak byłem mały, mama natura mówiła, że jak będę grzeczny to przyjdzie jakiś yeti, nazywany Tazokiem i skończą się moje smuteczki. Tak też się stało. Duzy zajął się mną, wychuchał z resztek śniegu, przetarł polarową rękawiczką, nawet dostałem pierwszego w zyciu buziaka. A potem był mój dzień, każdy z Was tak by chciał, posiedziałem trochę w towarzystwie innych trzech aksamitków razem z obiektywami w ciepłej torbie, a co jakiś czas torba się otwierała, otulała mnie ciepła polarowa rekawiczka i sadzała na pieńku albo na polance do zdjęcia - w białej krainie Królowej Śniegu. Sen się spełnił, szczęśliwym zrządzeniem losu mogliście poznać moją opowieść i zobaczcie na zdjęciach, że nie jestem żadną leśną paskudą. Siedzę sobie teraz przy ciepłym, skwierczącym i mrugającym do mnie przewrotnie kominku w doskonałym humorze, czekam aż wyschnę, i dyktuję „dużemu” te słowa. Jest mi niewymownie przyjemnie i błogo. Rozgadałem się, chapeau bas „duży”. Ty musisz być tym Tazokiem z opowiadań mamy. Pozdrawiam Was – mam już imię – I będę miał jeszcze swoje pięć minut w Białe Święta. Zimowy Aksamitek