Cały weekend miałem spędzić w Łodzi i to nie "grzybowo", ale w sobotę późnym popołudniem znalazłem kierowcę i udało się "czmychnąć" do domu, więc cała niedziela wolna:-). Wyjazd nie na grzyby, tylko na wycieczkę, ale "sprzęt" miałem ze sobą (jak zawsze). Cały czas szedłem z nadzieją na ostatniego
prawdziwka, choćby tylko do zdjęcia, ale poza "psiunami" nie było nic. Cierpliwość jest cechą bardziej wędkarzy niż grzybiarzy, lecz moja została wynagrodzona, po 17 km, więc zgadzam się z wszystkimi, którzy piszą, że trzeba wejść głąbiej w las;-D. Zobaczyłem "wysypane"
kurki, a przynajmniej tak wyglądały, okazało się że mróz im "przetrącił" nóżki i wyglądały jakby je ktoś rzucił na ziemię. Sporo jednak było młodszych (po przymrozkach) i wszystkie rosły na powierzchni dwóch metrów kwadratowych, w sumie 40 dkg. Trochę dalej znalazłem jeszcze 6
gąsek siwych, ale tutaj widać było, że ktoś je tam wyzbierał. Czyli sezon ciągle trwa:-)))