Po nocnej ulewie dzień od rana wstawał gorący dzień. Zimnolubne Tazoki mają na to sprawdzone lekarstwo – dolinę Wilczego Potoku. Gęstą, zacienioną, głęboką, pachnącą wilgocią i grzybami. Wyekwipowany „po zęby”, tym razem włącznie z nożykiem, bladym świtem - tuż po dziesiątej;)- stanąłem w moim Edenie. Przede mną pewne kilka godzin w idealnej harmonii z górami, lasem, strumieniami i ich mieszkańcami. Wzdłuż strumieni, nie spotykając absolutnie żadnej żywej ( ludzkiej ) duszy, jako pierwsza przywitała mnie salamandra schowana w omszałym pniaku, więc choćby nic więcej nie stanęło już na mojej drodze to i tak szóstkę w totka już wygrałem. Zawsze jej spotkanie jest dla mnie olbrzymią frajdą. A to nie koniec niesamowitych wrażeń. mniej więcej w połowie dolinki jest taka nieduża zarośnięta mchami polana gdzie lubią rosnąć wszystkie prawie grzyby. Upodobały sobie tę polanę, i wcale im się nie dziwię. Dzisiaj była to ceglasiowa, majowa polana. Wśród kwitnących jagód, w mchu co krok wystawały piekne, dorodne
borowiki. Jeden ładniejszy od drugiego, jak na konkursie urody. Wszystkie zdrowiuteńkie, twarde, prosto spod igły, jak z atlasu, po prostu wystrzałowe. Aż żal było zrywać, a że uchwyciłem je w kadrze, dzielę się z Wami zdjęciem przystojnego herszta całej ceglasiowej zgrai. Pozdrawiam wszystkich, życzę Wam takich samych zbiorów i tak samo wilgotnych lasów.