Planowana była inna miejscowość, ale rodzinne sprawy trochę pokrzyżowały mój plan. Było mniej czasu więc postanowiłam zawitać w lasach Krupskiego Młyna. Wchodząc do lasu spotkałam pana, który miał pełne wiaderko. Pomyślałam, może nie będzie źle. Po kilku zamienionych słowach z napotkanym panem, dowiedziałam się że zbierał w miejscach nie tych co zawsze. Tam gdzie zbierał wcześniej totalne pustki, albo grzyby wyschnięte na pieprz. Posłuchałam jego rady i udałam się w takie miejsca, gdzie dużo niższe drzewa, większe zacienienie. I to było to o czym mówił napotkany pan i o czym marzyłam.
Grzyby mniejsze i średnie w całkiem niezłej kondycji, w przeciwieństwie do mojej. Na kolanach, w pozycji na półleżącej, wyjmowane z wszelkich zagłebień. W tej sytuacji nawet nie pomyślałam żeby pstryknąć fotkę. Czasami warto się tak pogimnastykować, żeby sprawdzić na co nas stać. W miejscach gdzie w ubiegłym roku zbierałam odbywało się przerzedzenie lasu. Co drugie lub trzecie drzewo wycięte, a na mchu i jagodzinach pozostawione gałezie, mniejsze konary. Można napisać, że totatny bajzel. Przeszłam trochę przez te pozostałości po wycince. I ku mojemu zdziwieniu gdzie trochę było mchu i jagodzin, wychodziły młode
podgrzybki. W ciągu 2,5 godziny zebrałam ogółem 180
podgrzybków, 1 kozaka i 1
prawdziwka. Z
podgrzybków przyniesionych odpadły 4 szt. i dużo ogonków.
Kozak i Prawy zdrowe. Pozdrawiam i życzę udanych zbiorów