Wczoraj tak zdesperowana byłam, że się o mało na
kozaki i pieczarki hpod blokiem nie rzuciłam. Myśl mi błysnęła bym się opamiętała, bo tam niejedna psina siusiała 🐕.....
Tak człowiek sobie myśli, wszędzie ( albo prawie wszędzie ) zbierają, a ja nie... Udało się wyrwać pożyczonym ffiatem 🐼 😉 na krótko, bo na godzinkę. Las raczej sosnowy, ale sporo domieszek drzew liściastych, które nabierają kolorowych barw, na przekór ostatnim szarugom. Że pieruńsko mokro, nie muszę wspominać. Wszelkiej maści grzyby niejadalne się pokazują, te co mnie interesowały - wypaśne
podgrzybki zbuntowane, pochowane dobrze, bo niewidoczne ( i nie zebrane ) 😂. Sztuk osiem jedynie łaskawie raczyło się pokazać, w tym 3 malutkie, a reszta, ehh... Jeden maślaczek mały też raczył się ujawnić, no i przez to ciepło domowe zyska 😊. I pominę milczeniem chmurne lico aury, bo choć deszczem pokropiło, to i słońce na chwilę wylazło spod kołdry chmur ciemnych i liściom blasku nadało☀️. Mam nadzieję, że nadchodzący tydzień będzie bardziej słoneczny, bardziej łaskawy i bardziej ciepły. I nawet niech nie próbuje być inaczej 😠