Prawdziwki,
ceglasie,
podgrzybki,
kozaki,
rydze. Niecałe trzy godziny w górskim lesie ( buk, jodła, świerk ). Mokro jak fix. Błoto "ciamka" pod butami. W dolinach wiele samochodów, chętnych na grzyby mnóstwo. Wycieczki zorganizowane i indywidualni amatorzy grzybobrania 🙂🙂 Każdy coś miał. Jedni mniej, inni więcej. Trzeba albo się sporo nachodzić, albo wiedzieć gdzie kryją się leśne delikatesy. Bez tego można ledwo zakryć dno w koszyku
Wrzesień. Bo kiedy jak nie teraz. Naród wyruszył na grzybobrania. Są zwolennicy pobudki w środku nocy, używania latarek czołowych zanim się rozwidni, przyjeżdżający na leśny parking bladym świtem i okazuje się, że ich auto jest dziesiątym samochodem na placu. Skowronki jednym słowem. Szanuję ich samozaparcie, w konsekwencji nieprzespane noce i ambicję. Są też zwolennicy rycia w ściółce w poszukiwaniu
prawdziwków wielkości pięciogroszówki, są amatorzy kopania, wyrywania z grzybnią niejadalnych psiaków i przewracania
muchomorów. Tych nie szanuję i nigdy nie pojmę pobudek jakie kierują takimi szkodnikami i „patafianami grzybowego świata „. Każdy ma swój przepis na grzybobranie. Nasz jest stosunkowo prosty. Trzeba „tylko” poznać las. Jego mieszkańców, jego bolączki i potrzeby. Poznać jego magnetyzm. Trzeba być nim oczarowany, nauczyć się go szanować, traktować jak brata. Poznać jego siłę, tajemnice, tęsknić za nim i kochać. Niby proste, ale zajmie to więcej czasu niż się wydaje. Nam chyba się to udało. Kiedy większość ze skowronków wracała z mniej lub bardziej wypełnionymi koszykami ( głównie mniej ), my bez spinania się, w czasie popołudniowego spaceru z psem - zapełniliśmy dwa kosze. Jeden barwny jak kryształki w kalejdoskopie, drugi rudy. Rudy od dna po dekiel. 🙂🙂